Kiedyś patrzenie prosto w oczy odnosiło się przeważnie do interakcji ludzkich (przynajmniej w czasach, gdy stawanie oko w oko z drapieżnikiem przestało być częścią ludzkiej codzienności) i zahaczało o motyw psychicznej przewagi: agresji, erotycznej gry, władczej przewagi/podległości lub (opiekuńczej) zależności. Było także pragmatycznym wyrazem intencji o charakterze komunikacyjnym. Dziś, w czasach, kiedy to w oczy innych zaglądamy chyba najrzadziej, samo to określenie, wybrane na tytuł wystawy o patrzeniu, napatrzeniu się, „nadwidzeniu”, podpatrywaniu i niezauważaniu, brzmi niezwykle przewrotnie.

Anna Bujak i Hubert Bujak stawiają w roli tego, kto „patrzy nam w oczy”, a czasem nawet „rzuca się” w nie nieproszony, właśnie obraz. Obraz – a nie człowieka, obraz – a nie rzeczywistość, której byłby odwzorowaniem. Para artystów (i życiowych partnerów) dialoguje nie tylko między sobą, ale także między stronami, którymi w umowności galeryjnego uniwersum stają się: dzieła – w randze podmiotów (zaglądających nam prosto w oczy i dusze!), i odbiorcy wystawy, którzy dzieląc doświadczenie zarówno patrzących, jak i na oglądanie wystawionych, współtworzą kolejny poziom zaproponowanej przez twórców, wielowarstwowej narracji.

W instalacji Scrolling Hubert pokazuje nam „tapetę” składającą się z czterdziestu dziewięciu niewielkich obrazków, które cisną się nam na oczy, „zalewają nas” niczym powódź tryskająca w jego płótnach z okien, ludzkich ust, zbiorników. Atakują swoją natarczywością, nieoczywistością motywów oraz absurdalnością połączeń, zupełnie jak w sytuacji scrollowania, gdy na małym ekranie po sobie następują miłe, śmieszne, niesamowite, brutalne, smutne czy nieprawdopodobne filmiki. Jak wizerunek czołgu obok neutralnego portretu lub obrazu drzewa. Ta potrzeba poszukiwania i tworzenia nowych obrazów „podobnie jak przewijanie, scrolling obrazów w telefonie albo przebieganie sal muzeów, jest w gruncie rzeczy poszukiwaniem tego jednego, właściwego i idealnego obrazu” – tłumaczy twórczy zamysł Hubert Bujak (Wszystkie użyte w tekście cytaty są autorskimi opisami prac do wystawy, dostępnymi na miejscu w formie komentarza do mapki).

Wrażenie robią nie tylko zestawione ze sobą w ten sposób (premierowo) prace, które zyskują w legnickiej galerii nowy, „storyboardowy”, komiksowy, trochę pop-artowski charakter, ale także zwielokrotnione tu cechy malarstwa Bujaka. Jego rzeźbiarska maniera – którą zdradza malarski gest, gruby i zdecydowany kontur, specyficzny styl komponowania i proporcje ukazanych obiektów – uzupełniona niezwykłym kolorytem i siłą plamy, dają razem przekaz mocny estetycznie, wizualnie i artystycznie. Po tym zaserwowanym na wejściu przesycie autor w dalszej części ekspozycji raczy nas już skromniej, ale tylko jeśli chodzi o liczbę prac, nie zaś o ich wyraz.

W dużej przestrzeni galerii widzimy więc zaledwie kilka dużych prac, których kluczem jest ich ważność, doniosłość w swoim przesłaniu. Mają drugie, poza malarskim, pole – w przeciwieństwie do opisanych powyżej, małych, powstałych naprędce i bardziej absurdalnych niż znaczących „rzutów” czy migawek, gdzie to, co widzimy, jest przypadkowe niczym w Internecie tudzież na ulicy. Jakby w opozycji do wizualnych impulsów, które odchodzą tak szybko, jak przychodzą, te wybrane na resztę ekspozycji obrazy były tymi „znalezionymi”. Tymi, które przekazują idee, przytrzymując widza na dłużej, lecz nie za sprawą jedynie warstwy zewnętrznej. Intrygujące tytuły i historie, które czają się za tym, co widać, zdradzają inne niż tylko estetyczne czy nawet „gapiowskie” podejście do płócien i tematów. Mamy tu odniesienia do wojny (Płonący, Dom w ogniu) i przemocy (Hommage à Fritz Lang), do natury i specyfiki ludzkich relacji – za życia (Pobaw się z nami) czy po śmierci (Cmentarz poetów – Père Lachaise). Dwa z prezentowanych obrazów niosą zupełnie inne przesłanie, wzmacniając konwencję umowności zaprezentowanych treści. Pierwszy (Bez tytułu) odwołuje się do Nitkowskiej hipotezy, którą Bujak rozwija następująco: „[…] obraz przedstawia jedno z oblicz artysty, który żeby swobodnie działać, musi mieć naturę lisa”. Drugi to artefakt jakby przypadkowy, który nie łączy się z pozostałymi, ale za to koresponduje z towarzyszącym twórcy zamierzeniem, że o nieco podstępne widzenie i patrzenie tu chodzi. Pan Królik to niewielki obrazek, który według planu autora jest zwodniczym tricksterem, który znalazł się tu niczym „królik z kapelusza” – nie po to, by go oglądano, lecz po to, by patrzył na nas.

Druga część wystawy znajduje się w mniejszej sali, ukrytej na końcu galerii. Tu znajduje się pokaz Anny Bujak, która odwróciła funkcję obrazów, nadając im moc kształtowania nie tylko naszych wyobrażeń, ale także wizji świata, które kreują wrażenia trwalsze niż rzeczywistość.

Rotująca czarna dziura, która po pionierskim osiągnięciu badaczy kosmosu (i nie chodzi tu o jej odkrycie, lecz o jej utrwalenie) w kwietniu 2019 roku ukazała się oczom milionów internautów, stała się inspiracją pracy wizualno-rzeźbiarskiej Black Hole. Eat Me. Część cyfrowa (animacja) odnosi się do rzeczonego zjawiska, obiekt zaś nawiązuje do wirtualnego, memowego odpowiednika tego wielkiego wydarzenia, gdy twórcy zabawnych zestawień porównali czarną dziurę z donutem (oponką). Wykonaną z ołowiu replikę ciastka artystka pokryła czarną farba pochłaniającą światło (redukującą odbicia za sprawą gruboziarnistego pigmentu). Dzięki tym zabiegom czarną dziurę zastąpił nie tylko popkulturowy wizerunek, ale także dylemat na miarę społeczności humorystycznych forumowiczów: kto kogo pochłonie – czarna dziura nas, czy może my ją?

Do dylematu naturalności i pierwotności środowiska wirtualnego wobec realnego świata nawiązuje także praca Sztuczne światło. Twórczyni już tytułem zdradza, że poza medium fotografii interesowało ją również inne zjawisko ze świata cyfrowego – AI. To sztuczna inteligencja współkreowała obrazki – imitując stare zdjęcia i postępując za wskazówkami artystki, zaproponowała bardziej przekonujące, urzekające i wiarygodne niż prawdziwe portrety pary młodych osób. Gdyby nie naturalne dla algorytmu „błędy w sztuce”, jak zniekształcone palce czy pukiel włosów pojawiający się na dekolcie, skłonni bylibyśmy uwierzyć i dać się uwieść technologii. Tej złudnej wizji towarzyszyła inna jeszcze refleksja twórczyni – otóż naddanie, „nadilość” i nadprodukcja, która jest domeną Internetu, sprawia, że na serię „sztucznych” zdjęć, które stanowią część instalacji, patrzymy chętniej i łapczywiej niż na dwa oryginały sprzed stu lat. I to te pierwsze skutecznie wygrywają uwagę widza, choćby przez to, że są ciągiem „przelatujących” (projektowanych) przed oczami, ruchomych zdjęć. Zdjęć, które powtarzają się niczym powracające w pamięci obrazy.

Jak zadra – przypomina praca o tym tytule, która wita nas na wejściu do sali – stalowa rzeźba o nieco zoomorficznym czy przywołującym gigantyczną kolczastą roślinę o kształcie właściwym dla stylu autorki. Zadra w jej wizji to nie żywy i bolesny dowód urazy czy niechęci do człowieka, ale przysłowiowa drzazga „w oku”. To ten obraz, którego nie chcieliśmy zobaczyć, to ta migawka, która wryła się nam pod powieki, to to, co raz zobaczone, nie może być „od-zobaczone”.

Podobnie w kolejnych prezentacjach: Notre-Dame brûlée czy Sundown. Grill me, w których eksponowane na elektronicznych ramkach fotokolaże ukazują energetyzujące i dramatyczne momenty światowej historii (pożar najsłynniejszej na świecie katedry gotyckiej czy wizerunki lodowych gigantów). Obu instalacjom cyfrowym towarzyszą żelazne. Pierwsza zwraca uwagę na to, że paradoksalnie „dym i ogień pożaru okazały się […] hipnotyczne i bardziej realne niż zniszczenia, które wywołały”.

Druga, poświęcona lodowcom, jest nieco tragikomicznym komentarzem do sprawy niezwykle chwytającej za sumienie. Ukazuje lodowce w charakterze podwójnego negatywu – fotograficznego oraz mentalnego. Oto zimne (także w barwie) gigantyczne bryły stają się rozżarzonymi, podeszłymi jasną czerwienią ognia, poprzecinanymi szarością popiołu węglami. Towarzyszący im stalowy obiekt – w kształcie stojącego w pionie niczym makieta Słońca, koła podzielonego poprzecznie w kratki grilla. Zwiastuje, jaki los spotka nie tylko lodowce, gdy Słońce „zejdzie” niżej. Żelazne koło przywodzi na myśl wynalazek z dawnej sali tortur, potęgując poczucie zagrożenia i zbliżającego się nieuchronnie końca. A jednak po zachodzie następuje wschód, planeta się kręci, wciąż żyjemy… i wciąż „klikamy” relacje z przyszłego końca.

Wystawa Patrz prosto w oczy ma szansę sprawić, że na nie przejrzymy. W natłoku treści wizualnych zapominamy bowiem zbyt często, że to w oczach drugiego człowieka możemy zobaczyć najwięcej. Autorzy (oboje absolwenci i obecni pedagodzy wrocławskiej Akademii Sztuk Pięknych), prezentując na legnickim pokazie w tamtejszej galerii sztuki wiele premierowych prac i kilka dzieł z ostatnich lat, pokazali nie tylko właściwy sobie kunszt i rozwój, ale przede wszystkim udowodnili po raz kolejny, że domeną twórcy jest zarówno uważna obserwacja rzeczywistości, jak i jej krytyczny i artystyczny osąd.

Tekst: Justyna Teodorczyk

Zdjęcia: materiały organizatora 

Anna Bujak i Hubert Bujak
PATRZ PROSTO W OCZY
Galeria Sztuki w Legnicy, pl. Katedralny 1
2.02. – 17.03.2024