Od 18 do 22 czerwca 2025 roku, czyli w długi czerwcowy weekend, odbył się we Wrocławiu 23. Survival Przegląd Sztuki w ekstremalnych warunkach. Trudno uwierzyć, ale na tym przeglądzie wychowało się już całe pokolenie widzów. Dziś raczej nie sposób wyobrazić sobie upałów w mieście bez oczekiwania na otwarcie kolejnego Survivalu – imprezy, która na dobre wrosła w krajobraz kulturowy miasta. O jej popularności świadczą choćby statystyki. Organizatorzy z Fundacji Art Transparent podali, że odwiedziło ją ponad 21,6 tysiąca widzów (https://www.facebook.com/share/p/1AoruXFSDa/) i to mimo tego, że kuratorzy po raz kolejny zadecydowali o wyjściu poza ścisłe urbanistyczne centrum (przypomnijmy, że ostatnia edycja odbyła się na Brochowie). Tym razem organizatorzy zaprosili widzów do odległej o 15 kilometrów od dworca głównego Leśnicy, lokalizacji wymagającej zaplanowania wyprawy pociągiem, rowerem lub autobusem. Miejscem ekspozycji stał się osiemsetletni zamek, jego kazamaty i baszta oraz pobliska oficyna i otaczający park.

Zamek w Leśnicy oraz dawna Dyskoteka Forty pomieściły ponad 40 prac zaproszonych osób artystycznych, wyłonionych w open callu, które odpowiedziały na hasło przewodnie „3s/8h”. Sam skrót zawarty w tytule odnosił się z jednej strony do ośmiogodzinnego dnia pracy, ośmiu godzin wypoczynku i ośmiu godzin snu – czyli podziału doby na trzy segmenty, który był w dużej mierze realizacją postulatów ruchów robotniczych przełomu XIX i XX wieku. Trzy sekundy z kolei to czas, który minimalnie poświęcamy na zaangażowanie w mediach społecznościowych. Dla artystów hasło okazało się pojemne, odsyłające do wielu tematów, takich jak: praca i jej ekwiwalent pieniężny, niewidzialna praca kobiet, gromadzenie kapitału i rodzące się z tego nierówności, wypoczynek, media społecznościowe monetyzujące nasz czas wolny, a także migracje ekonomiczne.

Zespół kuratorski w składzie Michał Bieniek, Daniel Brożek, Małgorzata Miśniakiewicz i Ewa Pluta szczęśliwie nie wpadł przy tym wielogłosie w pułapkę entropii czy zbytniego rozproszenia znaczeń – całość wystawy trzymała się wyraźnie wybranej osi. To zdecydowany plus tegorocznej edycji. Drugim ważnym walorem był umiar. Przy oglądaniu wystawy szczęśliwie nie doznałam przebodźcowania – istnej zmory związanej z oglądaniem rozmaitych festiwali czy przeglądów – nie było tu ani przeładowania liczbą prac, ani wielkich produkcyjnych fajerwerków. Co nie oznacza, że nie było realizacji skomplikowanych technicznie – owszem, były, ale pozostawały subtelne w odbiorze, wymagające od widza i słuchacza dostrojenia się, współodczuwania i uważności. Pod względem formalnym zatem wystawa dobrze zagrała z warstwą ideową – w tekście promującym imprezę odbiorcy zostali zaproszeni „do refleksji nad czasem, pracą i uwagę w epoce przebodźcowania” (https://arttransparent.org/23-survival/) i rzeczywiście mogli się jej oddać bez poczucia przytłoczenia. Okazało się także, że co prawda przegląd formalnie składa się z dwóch wystaw (głównej i towarzyszącej – związanej z realizacją programu kulturalnego polskiej prezydencji w Radzie Unii Europejskiej), ale nie miało większego znaczenia przy ich odbiorze, całość czytało się bowiem jak jedną wystawę-opowieść, rozbudowaną o różne wątki dotykające problemu czasu.

Od razu zaznaczę, że przeglądowi, jak co roku, towarzyszył bogaty program wydarzeń w ramach tak zwanej Sceny Społecznej, skierowany do różnych grup odbiorców – wystawa była oczywiście głównym pretekstem, by wybrać się do Leśnicy, ale na miejscu można było skorzystać z terenowej gry, autorskich i kuratorskich oprowadzań, sceny dźwiękowej, wziąć udział w debatach, warsztatach czy po prostu zdrzemnąć się w parku w ustawionej przez performerów w jurcie. Czas wolny stanowi dziś luksus, zatem ktoś, kto się na taką wyprawę zdecydował, mógł wybrać, jak głęboko chce wejść w survivalową ofertę i jak zagospodarować przy tej okazji swoje cenne wolne godziny.

Nauczona podczas poprzednich edycji męczącym wystawaniem w długich kolejkach, postawiłam na dokładne obejrzenie wystawy tuż po jej uruchomieniu, załapując się od razu na dwa oprowadzania – kuratorskie i artystyczne. Oba były niezwykle ciekawe i wobec siebie komplementarne, przede wszystkim jednak jeszcze nie było tłoku. Był za to moment na spokojną kontemplację i powrót nawet po parę razy do prac, które szczególnie przykuły moją uwagę. A było ich kilka.

Najciekawszą dla mnie, a raczej najbardziej poruszającą pracą, na którą zagłosowałam w konkursie publiczności, była hipnotyzująca i przejmująca realizacja wideo Poza zasięgiem wzroku Miguela Rozasa Balboa. Obraz, niezwykle oszczędny w środkach, był po prostu dużego formatu jednokanałową projekcją, przedstawiającą migranta zawijającego się w folię termiczną, taką, którą doskonale znamy z akcji ratowniczych, pomagającą utrzymać ciepłotę ciała w sytuacji zagrożenia życia. Za jego plecami rozwieszona płachta tej samej folii błyszczała niczym złote tła ze średniowiecznych obrazów, wypełniając szczelnie całe pole projekcji, delikatnie falując i szeleszcząc na wietrze. Po chwili kontemplacji subtelny dźwięk przywodził na myśl szum morskich fal. Amadou Bah, bo tak nazywał się pozujący przed okiem kamery bohater tego przedstawienia, to ciemnoskóry młody mężczyzna, który w foliowym złotym płaszczu wyglądał niczym postać z ikony – męczennik, święty, osoba boska uchwycona w transcendentnej rzeczywistości. Stał nieruchomo, patrząc bezpośrednio w obiektyw, w milczeniu. W tym spojrzeniu zawierała się i duma i podmiotowość Innego, osoby, która doświadczyła migranckiego przemytu przez Morze Śródziemne, osoby uciekającej przed wojną, głodem, zniszczeniem i śmiercią. Do lepszego, bogatszego świata i do, teoretycznie, lepszego losu. Temat uchodźców, zawłaszczany przez spolaryzowane obozy polityczne, został już w Europie wyeksploatowany medialnie w każdą stronę. Spotkanie w obszarze sztuki twarzą w twarz z powściągliwym pięknem kadru zestawionego z grozą losu konkretnej osoby sprawiło, że siła tego obrazu była większa niż tysiąc słów. Symbolika złota, jako oznaka bogactwa i akumulacji kapitału oraz władzy (także w obszarze oddziaływania chrześcijaństwa i Kościoła), stała się przewrotnie przetransponowana w symbol ubóstwa i ekonomicznego wykluczenia z elitarnego zachodniego świata.

Największe uznanie publiczności zyskała jednak inna praca, moim zdaniem, również wspaniała – realizacja Irminy Murawskiej Schronienie w świecie utraconego czasu. Autorka niesamowitego, otulającego niczym bezpieczny kokon pokoju sensorycznego ułatwiającego wyciszenie i relaks, otrzymała nagrodę finansową w wysokości 5 tysięcy złotych oraz możliwość zrealizowania indywidualnej wystawy w galerii prowadzonej przez Fundację Art Transparent. Fantastyczny pokój wytchnieniowy bazował na rękodziele i motywach wywiedzionych ze świata biologicznego – oto bowiem, pozostawiając buty za sobą – wchodziło się z mrocznych i wilgotnych kazamat do miejsca jak z bajki, wypełnionego pastelowymi kolorami i miękkimi formami z tkanin, w którym przedziwny kielich pełnił funkcję kokonu-huśtawki, a na podłodze zalegały poduchy-przytulanki, przypominające mikroorganizmy widziane w dużym powiększeniu. W zupełnym relaksie przeszkadzał mi tylko szybko generujący się w tym miejscu tłok i nieprzyjemne, przenikające przez tkaniny uczucie wilgoci i zaduchu, wdzierające się do środka z mrocznych zamkowych piwnic.

Dwiema pozostałym propozycjami, najwyżej ocenionymi przez publiczność, były realizacje malarskie Martyny Baranowicz i Jakuba Leniarta. Martyna pokazała trzy obrazy Płacę ginekolożce moim obrazem, Własny pokój oraz Myję toaletę przed wejściem pod prysznic. To dziewczyńskie, buńczuczne malarstwo, w którym kobieca cielesność stanowi główny środek wyrazu obywatelskiego nieposłuszeństwa i zaznaczenia swej podmiotowości. We własnym pokoju autorka, przedstawiająca siebie w jednoznacznej autoerotycznej sytuacji na tle widniejącego za oknem stadionu piłkarskiego, postawiła kontrę dla maczystowskich dyskursów, bezpardonowo zawłaszczając kibolską przestrzeń. Zacisze domowe stało się areną manifestacji kobiecej sprawczości, wyzwolonej seksualności i decydowania o rozporządzaniu własnym czasem i ciałem – przestrzeni, do której incele, miłośnicy trad wives, kościelni moralizatorzy i politycy nie mają wstępu. W żartobliwym, ale i smutnym obrazie Płacę ginekolożce moim obrazem artystka pochyliła się z kolei nad kondycją państwa niechroniącego dostatecznie kobiet. Z jednej strony poruszyła ważny problem dostępności usług ginekologicznych, w dużej mierze zepchniętych do sfery prywatnych, odpłatnych świadczeń, do tego nierzadko otoczonych ideologicznym i upolitycznionym dyskursem. A z drugiej strony dotknęła problemu słabej pozycji twórczyń w społecznej hierarchii. Oto metaforycznie młoda niewypłacalna artystka zmuszona została do przehandlowania innej kobiecie swojego kapitału symbolicznego w zamian za podstawową ochronę zdrowia. Niewidzialna praca kobiet, czyli codzienna domowa krzątanina przypisana przez uwarunkowania kulturowe kobietom, była tematem trzeciego z jej obrazów – Myję toaletę przed wejściem pod prysznic. To sprowadzona do absurdalnego hasła krytyka osławionej i jakże nieprawdziwej rzekomej przyrodzonej kobietom predylekcji do ciągłego „ogarniania” drobnych domowych spraw i przereklamowanego multitaskingu.

Jakub Leniart z kolei pokazał parę dużego formatu płócien, powieszonych kulisowo w bardzo wąskim korytarzu. Ich tematem była reakcja na przytłoczenie i przebodźcowanie. Bohaterem był młody człowiek przedstawiony w momencie wypoczynku, pośpiesznego, mało higienicznego i byle jakiego, takiego, który następuje po wycieńczającym dniu czy nocnym imprezowym maratonie. Bohater leży skulony w ubraniach i butach na łóżku, obok smartfona. Wygląda, jakby przed chwilą padł z nóg i skończył scrollować, a może czekając na czyjś wpis albo telefon, po prostu zasnął. Na drugim płótnie postać zapadła w sen z głową złożoną na knajpianym stoliku. Tytułowa Ekspansja terenowa to próba znalezienia wytchnienia i własnej bezpiecznej sfery, pozwalającej na choćby chwilowy oddech i zwolnienie tempa w zabieganym świecie. Temat przedstawiony na obrazach Leniarta to codzienna rzeczywistość wielu młodych ludzi, dla których nawet czas wolny wiąże się z samoeksploatacją i presją ciągłej efektywności. Eskapizm jest w takiej sytuacji naturalną potrzebą, stąd nie dziwi zupełnie, że jego malarstwo trafiło skutecznie na swoich odbiorców, uderzając w samo sedno codziennych zmagań młodego pokolenia, które wcale nie jest rozpieszczone, leniwe i dekadenckie, a po prostu przeciążone i zaorane szybkim trybem życia czy wymogiem nieustannej gotowości do interakcji.

Co jeszcze ciekawego wyniknęło z przeglądu? Okazało się po raz kolejny, że tkanina wciąż jest w modzie. Poza nagrodzonym tekstylnym pokojem sensorycznym Irminy Murawskiej zaprezentowano jeszcze kilka prac na tkaninach. Kobieca Grupa Babirot w realizacji pod anarchistyczno-socjalistycznym tytułem Żadnych bogów, żadnych panów postawiła na sprzeciw wobec dyktatowi pieniądza, mód, trendów i konsumpcjonizmu, haftując kolektywnie z wolnej ręki spory kawał sztandaru. Wspólna nasiadówka i powstały w jej efekcie artefakt stały się żywym manifestem artystycznym, a także wydarzeniem nawiązującym do tradycji spędzania wolnego czasu w kobiecych wspólnotach. Ewa Dąbkowska zrobiła na drutach serię prac o feministycznej i sentymentalnej wymowie, w których przeplotły się różne wątki – hołd oddany babcinej metodzie spędzania „wolnego” czasu i nieustającej pracy rąk, a także próby międzypokoleniowego porozumienia i czerpania z doświadczeń od starszyzny. Z kolei Łukasz Horbów, niejako przełamując silne skojarzenia tekstyliów ze „sztuką kobiecą”, stworzył dzięki wykorzystaniu jutowych sznurów, tkanin, drutów i papieru obiekty nawiązujące do tradycji i rzemiosła – czynności ręcznego szycia, wiązania i splatania – zwracając uwagę na wypieraną obecnie wartość pracy rąk i bliskości z naturą.

Jednym z ważnych tematów poruszanych na Survivalu, łączącym wiele prac, była na pewno kwestia akumulacji kapitału i świadczenia pracy w zamian za pieniężny ekwiwalent oraz monetyzacja wolnego czasu. Złota sflaczała piłka do koszykówki leżąca pod złotym koszem do gry to symbol uprawiania sportu w luksusie wolnego czasu, tak chętnie spieniężanego przez media społecznościowe. Paweł Franciszek Jaskuła, autor pracy Wierzę, że potrafię latać, zadał pytanie o to, ile tak naprawdę mamy tego czasu wolnego i jaka jest jego cena. Scrollując, sprzedajemy bowiem jakiejś korporacji za oceanem swoje upływające życie, które jest Świętym Graalem, bo pozostaje bezcenne – to jedyna wartość, której przecież nie można kupić za pieniądze. Te ostatnie stały się motywem misternych, czasochłonnych realizacji rysunkowych Katarzyny Wójcickiej. Tytułowe „banknoty” były przez nią drobiazgowo rysowane codziennie od piątej nad ranem, czyli przed pójściem do „prawdziwej” nieartystycznej pracy zarobkowej. Ciekawa pod względem formalnym była jeszcze praca Anny Sztwiertni, opowiadająca również o próbie pogodzenia pracy zarobkowej i uprawiania twórczości artystycznej. To przypominający żyrandol obiekt wykonany przy użyciu szkła – medium rzadko obecnego na przeglądach niezwiązanych ze specjalistyczną branżą szklarską.

Na uwagę zasłużyły ponadto prace dźwiękowe, których można było doświadczyć w zamkowej baszcie. Prowadzące na nią kręcone metalowe schody zostały wykorzystane przez Piotra Cybulskiego do stworzenia interaktywnej instalacji – stopnie i poręcze pobudzone krokami odbiorców wpadały w przejmujące dźwiękowe wibracje, przeszywające całe ciało, nie pozostawiając nikogo obojętnym. Wprost z tych schodów można było dostać się przez niepozorne drzwi bezpośrednio do sporej sali ze sceną i z lustrami, by doświadczyć realizacji Wojtka Blecharza Symfonia nr 3 (fragmenty) – utworu rozpisanego na orkiestrę dwustu głośników. Obie robiły niemałe wrażenie.

Propozycji wartych uwagi na przeglądzie było zdecydowanie więcej, pojawili się tu świetni artyści, jak Ala Savashevich czy zaledwie w zeszłym roku nagrodzony w konkursie na najlepszy dyplom absolwent wrocławskiej Akademii Sztuk Pięknych Kacper Wiatrak. Nie sposób wymienić tu wszystkich. Dość rzec, że ta edycja Survialu była udana. Na kolejną znów niecierpliwie poczekamy rok.

Tekst: Patrycja Sikora
Zdjęcia: archiwum Fundacji Art Transparent