Beata Bartecka: Dlaczego zajęłaś się fotografią?

Agnieszka Sejud: Ta fotografia zawsze gdzieś była. Pamiętam przemiany technologiczne i jak pojawiły się pierwsze cyfrówki. Po prostu brałam aparat i chodziłam po dworze, robiłam też sesje koleżankom. Później, jak poszłam na studia, totalnie to porzuciłam, miotałam się z wyborem kierunku, myślałam trochę o architekturze, a wylądowałam na prawie. Po wielu turbulencjach w życiu osobistym, w końcu zadałam sobie pytanie: o co chodzi w moim życiu? Nikt nas niestety nie uczy, że to nasze życie jest dla nas, mamy sprawczość i jakieś opcje do wyboru. Aby zapełnić pustkę, pomyślałam, że muszę coś drastycznie zmienić i pójść jakąś inną drogą, bo inaczej będę się czuła, że mnie nie ma.

W jednym z wywiadów powiedziałaś, że nie poszłaś na studia artystyczne, bo nie miałaś w sobie odwagi.

 Wtedy, mając 19 lat, nie czułam się na tyle odważna, bardzo się bałam. W mojej rodzinie i w najbliższym środowisku nikt nie pracuje w zawodzie artysty ani żadnym innym twórczym. Istnieją tylko normalne zawody: produkcja, usługi i biznesy. Nie byłam w stanie sobie tego wyobrazić, że tak mogę żyć – tak jak chcę, na własnych zasadach. Trzeba odpokutować te wszystkie rzeczy, które ktoś ci wbił do głowy. One tam siedzą, ale w sumie są czymś obcym, zbędnym balastem. Na szczęście żyjemy teraz w czasach, że przy dostępie do różnych informacji i komunikatorów można zdziałać naprawdę dużo jednoosobowo. Choć z drugiej strony świat się zmienia na tyle gwałtownie, że to, co obowiązuje w jednym pokoleniu, traci na znaczeniu w następnym. Teraz już się nie boję.

 Wybrałaś prawo. W pewnym momencie jednak poszłaś na kurs fotografii w Ośrodku Postaw Twórczych we Wrocławiu.

 Chciałam tam iść, jak miałam 17 lat, ale nie byłam pełnoletnia, więc musiałam poczekać. Poszłam dopiero, jak miałam 23 lata, było to w 2014 roku. W OPT uczą Krzysztof Solarewicz i Filip Zawada. To świetna szkoła, by złapać podstawy. W 2017 roku zdałam na studia do Instytutu Twórczej Fotografii do Opawy i skończyłam je rok temu. Chcę teraz iść na studia magisterskie do Kopenhagi, Hagi, Hamburga albo Szwajcarii.

 Jak pracujesz?

 W dalszym ciągu nie jestem sto procent pewna, jak to się odbywa. Czasem dużo robię spontanicznie, a potem coś składam. Niektóre elementy planuję po drodze. Niektóre rozumiem dopiero później, przecież oprócz świadomości mamy także część nieświadomą i taką, którą nie możemy kierować. Pozwalam dziać się przypadkowi, pracuję pod wpływem chwili. Obecnie robię projekt Mimesis o kobiecości, zastanawiam się, czym ona jest, a ciągle czuję, że jestem na początku, chociaż wiem, że chciałabym to wydać w formie książki fotograficznej. Pomyślałam, że powinna to być taka gruba książka jak Biblia (śmiech). Jeśli chodzi projekt Hoax, to zawsze chciałam zrobić jakieś projekt o Polsce, ponieważ totalnie nie rozumiałam, o co chodzi w tym kraju. Była we mnie taka myśl, ale później sam projekt powstał z tego, co robiłam na bieżąco. Wykonałam i edytowałam jakieś kilkadziesiąt tysięcy zdjęć, z których powstał właśnie Hoax, a nie zaś z tego, że od początku wszystko sobie zaplanowałam.

 Twoja książka fotograficzna Hoax jest bardzo aktualnym komentarzem do tego, co się dzieje w Polsce. Mocno odróżniała się od innych artystycznych projektów na ten temat, nie ukrywałaś swojego zdania i bardzo dobitnej interpretacji rzeczywistości.

 Od 2015 roku poczułam silny zwrot prawicowy. Wcześniej nie czułam, że muszę się jakoś przejmować polityką, choć może to było tylko złudzenie. Od momentu, kiedy władza zaczęła rozmontowywać instytucje publiczne, pierwszy raz poczułam zagrożenie. W mediach pojawiły się dziwne informacje, których wcześniej nie było, sprzeczne ze sobą, nie wiedziałam już, co jest prawdą, a co kłamstwem, kiedy każdy mówi coś innego. To był czas pierwszych akcji z uchodźcami, gdzie budowano całą propagandową gierkę, że przyjdą i zagrożą Polsce. Ta narracja się opłaciła. Podobnie było z akcją przeciwko osobom nieheteronormatywnym czy nawet kryzysem uchodźczym na granicy polsko-białoruskiej, który z jakiegoś powodu jest kontynuowany. Oczywiście to nie zadziałałoby, gdyby nie padało na podatny grunt: dość łatwo tutaj podsyca się nienawiść, homofobię i rasizm. Polityków nie obchodzą ludzie, chcą używać tych wszystkich kontekstów, by osiągnąć bardzo konkretne partyjne cele. Tak samo jest z religią: modlą się, chwytają za ręce i śpiewają, tylko po to, by zagłosowały na nich starsze, mocno wierzące osoby. To jest bardzo cyniczne i chciałam zdążyć z mówieniem o tym jako pierwsza (śmiech). Myślę, że często przerabiam złość i gniew, one bywają katalizatorem mojej pracy. To bardzo energetyczne emocje, staram się je wykorzystać do działania.

 Książka zebrała bardzo pozytywne recenzje, zarówno wśród polskich krytyków, jak i zagranicznych. Jak się poczułaś, kiedy trochę minął ten szum wokół ciebie?

 To teraz jest ten moment. Chociaż będę jeszcze mieć wystawę w ramach 12. edycji festiwalu Circulation(s) we Francji [2.04-29.05.2022 w Centquatre w Paryżu]. Czuję, że ten szum opada, ale i tak pracuję nad następną rzeczą. Czuję presję. Mam coś takiego, że pojawia się myśl, że muszę siebie przebić. Co mam zrobić, by siebie przebić? Jak mam zrobić coś lepszego niż zrobiłam?

 Co to znaczy lepsze?

 Właśnie nie wiem. W sumie nie wiem, jakie może być. Dlatego najbardziej lubię się skupić na tym, by robić robotę. Wtedy czuję najmniej lęku i najmniej się zastanawiam nad rzeczami, które w jakiś sposób mnie paraliżują. Jestem obecnie w miejscu dużo bardziej skomplikowanym niż było dwa lata temu. Wszystko jest teraz trudniejsze, tych ścieżek widzę więcej, więc ciężej jest mi decydować. Chyba staram się skupić na tym, co mogę zrobić dzisiaj.

 Kwestia opresji stanowi bardzo ważny temat Twoich prac. Opowiadasz o systemach opresji politycznych, społecznych, osobistych, religijnych etc. A co z opresją w środowisku artystycznym? Czyli kwestie związane z presją bycia oryginalnym, produktywnością, byciem najlepszym?

 To chyba wszystko jest związane z systemem kapitalistycznym. Żyjemy w takim systemie, który wymaga od ciebie, że musisz robić ciągle więcej, zarabiać ciągle pieniądze, by żyć, a wszystko jest produktem. Wartość człowieka mierzy się produktywnością. Nie wiem, czy można żyć bez produkowania nowych prac i bez tego przebijania siebie. Może są ludzie, którzy mogą się zamknąć w pracowni i się nie przejmować światem. Chociaż twórcza praca wiąże się z niepewnością, to próbuję tak funkcjonować. Chcę, by to działalność artystyczna oraz fotografowanie na zlecenie były moim sednem. W zeszłym roku miałam stypendium miejskie, co zapewniało mi podstawy bytu i poczucie bezpieczeństwa. Mam też na boku mały biznes – od 2017 roku prowadzę w sieci Vintage shop, daje mi to też jakieś zabezpieczenie finansowe.

 Piszesz o sobie, że jesteś fotografką, artystką, aktywistką, ale nigdzie nie piszesz, że jesteś poetką. Kiedy patrzę na projekt Mimesis, to jednocześnie czytam zawarte w nim poetyckie teksty.

 W głębi duszy chciałabym być raperką. Chcę sławy i pieniędzy (śmiech). Coś jest z tym językiem i pisaniem, ale dopiero od jakiegoś czasu. Wypracowałam sobie jakąś regularność. Mam już trzeci notes i to będzie z trzy lata, odkąd zaczęłam zapisywać różne rzeczy. Teraz robię to bardzo regularnie i dużo. Piszę daty i cokolwiek mi przyjdzie na myśl, na przykład, jak się czuję albo co zrobiłam. Piszę też o pomysłach. Jest ich dosyć sporo, zastanawiam się, czy nie zrobić sobie wielkiej planszy na ścianie: każda z tych rzeczy to tysiąc kroków po drodze. Czasem leżę w łóżku i próbuję zasnąć, ale muszę wstać, by coś zapisać. Czasami tego nie zrobię i potem się zastanawiam, o co mi chodziło. Trochę nie mam zaufania, że wszystkie rzeczy pozostają tylko na telefonie, dlatego notes mam fizyczny. Może się zgubić, ale nie utracę danych jak z zepsutego smartfona.[…]

Pełna wersja wywiadu będzie dostępna w 88. numerze Formatu