Z Emilią Marcjasz, Anetą Lewandowską i Viktoriią Tofan rozmawia Julia Szot
Na początek chciałabym zapytać Was o OP_Young, program skierowany do młodych twórczyń i twórców z Dolnego Śląska, który od dwóch lat organizuje wrocławski OP ENHEIM. Czy możecie opowiedzieć o swoim udziale w projekcie? Jak rozwijały się wasze pomysły na prace, projekty, idee w czasie niemal rocznego udziału w programie? Powiedzcie proszę o drodze, którą przebyłyście we współpracy z galerią.
Emilia Marcjasz: Wygrałyśmy niepowtarzalne doświadczenie. Wydaje mi się, że to jedna z najlepszych możliwych nagród, zwłaszcza dla młodych artystów. Dostałyśmy opiekę galerii i pomoc merytoryczną Kamy, która opowiedziała nam o wchodzeniu w świat sztuki, o współpracy z galeriami i jak powinna ona wyglądać. We trzy wyszłyśmy z inicjatywą pokazania czegoś nowego, każda przygotowała coś specjalnie na tę wystawę. Mogłyśmy zobaczyć, jak wygląda cały proces pracy z kuratorem – od narodzin idei, przez konsultacje, aż po samą realizację. Mnie samą bardzo interesujewchodzenie w przestrzeń, tworzenie instalacji. Wcześniej wykonywałam realizacje, które ingerowały lub wpisywały się w otoczenie, ale nigdy nie byłam całkowicie usatysfakcjonowana. W pracy nad „Punktem 0”od początku zakładałam intymną i spójną relację z konkretnym pokojem w galerii. Od pewnego momentu projektowałam instalację przebywając w Belgii i mimo fizycznego dystansu, dzięki zaangażowaniu i energii całej ekipy OP ENHEIM, udało mi się zrealizować wszystko tak jak chciałam.
Aneta Lewandowska: W moim przypadku było trochę inaczej. To, co zaproponowałam w punkcie wyjścia, rozwinęło się i ewoluowało nie tylko konceptualnie, ale również w kwestii formalnej. Zaczęłam używać więcej materiałów, z którymi wcześniej nie pracowałam w taki sposób. Mówię o liściach, które wcześniej w moich pracach pojawiały się raczej sporadycznie. To było coś nowego, ryzykownego i eksperymentalnego jednocześnie. Jestem wdzięczna kuratorce, Kamie Wróbel, za obdarzenie mnie dużym zaufaniem, mimo że trudno przewidzieć efekt końcowy mojej pracy. Zależy on przede wszystkim od materiałów, które znajduję – od tego, na ile są one trwałe i czy chcą ze mną współpracować.Te wykorzystane do stworzenia instalacji w OP ENHEIM zbierałam już wcześniej, we Wrocławiu, gdzie narodziła się główna koncepcja i jej pierwsze elementy. Ostateczna całość zmaterializowała się podczas artystycznej rezydencji w Tarczynie. Wyciszenie i ukojenie, którego tam zaznałam, złagodziły moje początkowe koncepcje, co wyszło też na dobre całemu projektowi.
Viktoriia Tofan: Nie oczekiwałam, że zostanę wybrana przez jury do udziału w projekcie OP_Young. Chciałam kontynuować swój projekt pt. „Zakłócenie we krwi”, pracując i badając dalej temat obecności Obcego/Innego w społeczeństwie na przykładzie osób Głuchych. W trakcie trwania projektu pomysł zmieniał się i ewoluował wraz z wydarzeniami na świecie, m.in. ze względu na sytuację uchodźców na granicy białorusko-polskiej i zaostrzenie sytuacji w Ukrainie. Zaczęłam zastanawiać się nad aktualnością zgłoszonego wcześniej pomysłu. Zauważyłam, że nie rezonuje on już z rzeczywistością i nie oddaje tego, co chciałam powiedzieć. Właśnie ta rozciągłość czasowa, którą zaoferował mi projekt, dała możliwość prezentowania na wystawie zupełnie nowej treści w równie nowej formie. Pozostałam w obszarze i problematyce Swojego/Obcego, ale temat nabrał zupełnie innego kontekstu.
Emilio, z całej trójki jesteś największą egzystencjalistką. Twoje prace zdecydowanie zawierają w sobie refleksję nad istotą życia. Pracę „Punkt 0” zestawiasz z cytatem z wiersza Rilkego, prekursora tego nurtu w literaturze. z drugiej strony, powołujesz się też bezpośrednio na doświadczenie kobiet i kobiecą tożsamość. Chciałabym usłyszeć od ciebie skąd pomysł na serię prac „Cykl życia kobiety” i czy doświadczenia kobiece są znaczące w Twoim procesie twórczym.
E.: Rzeczywiście, mówiąc o egzystencjalizmie, chcę powiedzieć, że widzę połączenia między różnymi rzeczami i zjawiskami, a także między teraźniejszością, przeszłością i przyszłością oraz jak to wszystko wpływa na siebie. Nie jestem poetką i nie potrafię tak pięknie operować słowami ja Rilke. Dlaczego ten fragment? Wzrusza mnie. Oddaje to sposób, w jaki przeżywam momenty, te dobre i te złe. Czuję ich moc i to, jak w danej chwili doświadczenia mnie budują. Co to kobiecej tożsamości – w naturalny sposób wkradła się ona do mojej twórczości. Na swojej drodze spotkałam wiele pięknych kobiet. Moja mama była dla mnie ważnym wzorem w życiu, a jako mała dziewczynka mieszkałam z prababcią. Gotowałam z nią, obserwowałam jak obrębia chusteczki i ceruje skarpetki – spędzałyśmy razem mnóstwo czasu. Na początku mojej artystycznej drogi poznałam też wrocławską artystkę Barbarę Idzikowską, które wiele mnie nauczyła i pozwoliła rozwinąć skrzydła. Kobiecość w moich pracach ma też wiele wspólnego z haftem i kulturą ludową, które mnie fascynują. Uczyłam się śpiewać pieśni ludowe – opowiadają one wiele magicznych, kobiecych historii. Podobnie haft, którego historia mnie interesuje, był przez wieki typowo kobiecym zajęciem.
A czy ta tożsamość miała wpływ na wybór medium, jakim jest szkło?
E.:I tak, i nie. Pracuje ze szkłem w różnych technikach, których procesy skrajnie różnią się od siebie. Czasem to niemal sport ekstremalny, jak to miało miejsce w przypadku dmuchania misy z „Cyklu kobiety”. Przy piecu jest gorąco, wewnątrz jest 1200 stopni, a szkło pozostaje w nieustannym ruchu. W tej technice uwielbiam też współpracę – zawsze pracuje się z partnerem. z kolei technika rzeźbienia z palnikiem gazowym, w której powstało krzesło z „Punktu 0”, jest statyczna i medytacyjna, przypomina mi dzierganie. Polega na wyginaniu i łączeniu ze sobą szklanych pręcików. Bardzo lubię też grawerowanie – za jego pomocą tworzę obrazy, który przypominają haft krzyżykowy i również mówię o tym jako o „haftowaniu na szkle”. Rzeczywiście, mam osobiste spojrzenie na to medium i związane z nim procesy.
Aneto, ciebie chciałabym zapytać o pracę „Wrastanie” i przywołaną w niej koncepcję naturokultury Donny Haraway. Wydaje się, że jest to bliska ci wizja rzeczywistości, jako wspólnej istotom ludzkim i nie–ludzkim, nienaznaczonej dualnym podziałem. Czy możesz powiedzieć coś więcej o swoim stosunku do tej koncepcji i do przyrody?
A.: „Wrastanie” to praca o połączeniu, dwustronnej relacji i współtworzeniu. Myślę, że zarówno my tworzymy z natury, jak i jesteśmy stworzeni z natury, wszystko jest ze sobą połączone i tę wszechogarniającą całość chciałam pokazać w swoim projekcie. Jeśli chodzi o moją relację z tym, co nazywamy „przyrodą”, to łączy mnie z nią… miłość. Opiera się zarówno na trosce, jak i fascynacji, uzdrowieniu, jak i potrzebie pozostawania w kontakcie. Ja właściwie dopiero uczę się troszczyć, uczę się też obserwując naturę. Fascynacja i potrzeba bycia w kontakcie są z kolei niezaspokajalne. Myślę, że nigdy nie opuści mnie potrzeba, żeby dotykać, dostrzegać, mieć świadomość i uważność na inne gatunki flory i fauny, które są wokół nas. Są częścią tej sieci życia, o której pisze Jason W. Moore, przywoływany przeze mnie przy „Przeszkadzajce”.
Czy wybór szczątków roślinnych jako artystycznego medium też jest podyktowany tą relacją?
A.: Niekoniecznie, bo wydaje mi się, że to nie do końca ja wybieram. Idąc przez las czy do sklepu po bułki, spotykam leżące na chodniku patyczki. W moich pracach nie szukam wyjątkowych obiektów. Lubię zwyczajność i to jest dla mnie intrygujące. z tych zwyczajnych elementów staram się budować interesujące historie i obiekty. Moją główną ideą jest to, aby korzystać tylko z tego, co znajduję na swojej drodze. Kiedyś, w mojej pracy dyplomowej, nazywałam te znaleziska „naturalnymi odpadami”, ale zrezygnowałam z tego określenia. Trudno tak bardzo istotne szczątki roślin nazywać odpadami. Od niedawna też nazywam je nomadami, wędrującymi wraz z wiatrem od swojego pierwotnego miejsca do innych. Lubię traktować je jak nowych znajomych, przyjaciół. Rośliny są naprawdę zachwycające i uwielbiam wchodzić z nimi we współpracę.
Twoje prace często są klasyfikowane jako sztuka zaangażowana ekologicznie. Czy odpowiada Ci zaszufladkowanie twoich dzieł jako proekologicznych? Uważasz, że jest to adekwatne?
A.: Jest moją intencją, aby tworzyć prace proekologiczne, aczkolwiek nazywanie mnie artystką zaangażowaną ekologicznie wydaje mi się zbyt mocnym określeniem. Korzystam z materiałów, które znajduję – robię to zgodnie z ideą minimalizmu, choć z drugiej strony często korzystam z farb produkowanych masowo. Można powiedzieć, że formalnie nie do końca się to zgrywa. W przeszłości performowałam wraz z przyjaciółmi w miejscach publicznych, próbując zwrócić uwagę przechodniów na aktualne problemy związane z degradacją środowiska. Robiłam takie rzeczy, ale teraz moje działania są bardziej introwertyczne — jest w nich więcej przemyśleń i warstwy konceptualnej. Moja sztuka odnosi się do ekologii, która fascynuje mnie jako dziedzina, ale trudno jest mi jednoznacznie określić, czy rzeczywiście jest ekologiczna.
Czy zadaniem twojej sztuki jest też edukowanie odbiorców? A może jest to raczej twoja wypowiedź, a walor edukacyjny pojawia się niejako przy okazji?
A.: Rzeczywiście. Jak mówiłam, moją intencją jest prowokowanie do przemyślenia pewnych kwestii związanych ze środowiskiem i poszerzanie świadomości ekologicznej. Jest w tym pewna wartość edukacyjna, natomiast nie czuję się edukatorką. Dla mnie ekologia jest nauką o naszej relacji ze środowiskiem, ale jest to też środowisko wewnętrzne, relacje międzygatunkowe i międzyludzkie. Jest to fascynująca sieć życia i przejawia się to w wielu aspektach moich działań, również w uważności i nauce o tym jak dbać o siebie i innych oraz wszystko dookoła. Cały czas się tego uczę.
Viktoriio, przyjechałaś z Kijowa, mieszkasz we Wrocławiu od kilku lat. Ukończyłaś tutejszą ASP. Czy temat Gość/inności, podziału na swojego i obcego, był obecny w Twojej głowie już wcześniej i teraz tylko zmaterializował się w postaci dzieł przygotowanych na wystawę w OP ENHEIM, czy też ma swój początek już na emigracji?
V: Jestem w Polsce cztery lata. Od samego początku, cały czas tworzę relacje z tym krajem i z ludźmi stąd. Te relacje ciągle się zmieniają, ale zawsze zajmuję w nich pozycję obcokrajowca/przybysza/innego. Nie pracowałam z tematem gościnności, dopóki nie zaczęłam być gościem innego państwa. Wyjeżdżając z Ukrainy straciłam więź ze swoim krajem, miastem rodzinnym i rodziną. w pewnym sensie straciłam swoje korzenie. Chcąc nie chcąc wykorzeniam się, a nowych korzeni nie zdążyłam jeszcze zapuścić. Własne poczucie (nie)przynależności do żadnego miejsca i czasu spowodowało, że aktualnie w swojej twórczości badam wątki związane z tożsamością oraz takimi pojęciami jak swój/obcy.
W całej swojej działalności sięgasz po bardzo różnorodne środki wyrazu i media – ceramika, metaloplastyka, kolaż, haft… Czy jest to wynik Twoich artystycznych poszukiwań i eksperymentów, szukania i testowania różnych mediów, badania ich możliwości? Czy może proces jest odwrotny — przy pracy koncepcyjnej zdajesz sobie sprawę, że na potrzeby konkretnego dzieła będziesz musiała sięgnąć po nowe dla siebie techniki?
V: Praca z różnymi mediami za każdym razem przynosi nowe doświadczenia. W mojej artystycznej działalności nie chcę ograniczać się do pracy z jednym medium. Zbyt szybko by mi się to znudziło. Każdy z projektów porusza inną problematykę i oscyluje wokół różnych kontekstów. Wszystko to nawołuje mnie do materiałów/technik/mediów, z którymi mam pracować.
Mam wrażenie, że w obliczu wybuchu wojny w Ukrainie twoje pracy zyskały nowego znaczenia, uaktualniły się. Co myślisz o tym, że zaczęły one „żyć własnym życiem” i być może nie wyrażają do końca tych znaczeń, które intencjonalnie w nich umieściłaś?
V: W obliczu wojny wszystko się zmieniło, zwłaszcza dla osób, które mają z nią do czynienia.
Uważam, że prace nie zmieniają swojego kontekstu i znaczenia, a po prostu go poszerzają. Celem sztuki jest przecież wywoływanie przeżyć estetycznych, emocji i refleksji. Nigdy nie możemy przewidzieć indywidualnej reakcji na dzieło sztuki i wartości, jakie są w nim zakodowane.
Jakie są Wasze plany na przyszłość — dokąd wiedzie Wasza dalsza droga z „Obrzędów intymnych”? Wasze prace łączyło bardzo indywidualne, osobiste – intymne – spojrzenie na prezentowane problemy. Czy pozostaniecie przy nim jako punkcie wyjścia dla swoich przyszłych projektów?
E.: Myślę, że to intymne spojrzenie pozostanie, będzie dalej ewoluowało i rozgałęziało się. „Punkt 0” ma też osobiste znaczenie dla mnie. Jest to dla mnie punkt startowy, który rozpoczyna serię prac będących kontynuacją rozpoczętej opowieści. Aktualnie, w Belgii, pracuje nad częściami do dwóch instalacji.
A.: Research i poszukiwanie pomysłu, inspiracji, są dla mnie zdecydowanie czymś osobistym, wychodzącym z mojego wnętrza. Poprzez sztukę realizuję swoje potrzeby, dlatego zresztą dotykam drzew (śmiech). Niedługo rozpocznę nowy projekt w Formie Otwartej w Oleśnicy. Nosi oni tytuł „W kruchych wątkach rozsiane są nasze gatunki” i opowiada o wędrówce szczątków roślinnych po mieście. Nawiązuje też do mojego osobistego nomadyzmu, który przejawia się częstą zmianą miejsca zamieszkania. Będę próbowała znaleźć wspólny język z tamtejszą florą i mieszkańcami. To jest następny plan, tym razem na działanie w przestrzeni miejskiej, który zacznę realizować w czerwcu.
V: Szczerze, wszystko bardzo szybko się toczy. Pracuję nad otwarciem własnej pracowni o charakterze open studio. Wystawa „Obrzędy intymne” ma być pokazana w Berlinie jeszcze w tym roku. Moje prace od końca czerwca można będzie też zobaczyć na wystawie pt. „Głusza” w Muzeum Śląskim w Katowicach, gdzie będę też wykonywała performans… czyli dużo się dzieje. Co do intymnego spojrzenia… Moje prace zawsze zawierają duży ładunek osobistych doświadczeń, co jest mniej lub bardziej widoczne w ich warstwie wizualnej. Są mocno związane z tym, co aktualnie przeżywam. Nadal badam temat gościnności oraz relacji gość/gospodarz, kontynuuję także pracę z językiem, który byłby odpowiedzią na dogłębne poczucie obcości. Dla mnie język to jedno z nowych terytoriów prywatnej ojczyzny, nowej przynależności oraz przestrzenności…
Materiały organizatora
OP ENHEIM
Obrzędy intymne
Aneta Lewandowska / Emilia Marcjasz / Viktoriia Tofan
Kuratorka: Kama Wróbel
05.04–08.05.2022