W tym roku projekt książki „e.” Katarzyny Heczko Bodory wygrał Konkurs makiet PDF w ramach Fotograficznej Publikacji Roku 2022. To opowieść o siostrze Ewie, która zginęła w wypadku samochodowym 20 lat temu, wraz ze swoim mężem. Z Kasią spotkałam się podczas jej urlopu w wynajętym domu pod Jelenią Górą. Poznałam jej psa wyżła Teslę, która pod koniec, kiedy Kasia odwoziła mnie na pociąg, siedziała mi na kolanach w aucie. Rozmawialiśmy długo. O jej projektach, pracy zawodowej, dzieciach i powrocie do miejsc z dzieciństwa. Było też o smutku, żałobie i tęsknocie. I o tym, co daje nam fotografia.

Dobre zdjęcia zwykle nie mają jednej interpretacji. Opowiadają nie tylko o tym, co mówi autorka/autor, ale przede wszystkim otwierają nas, uwypuklają nasze emocje i doświadczania jako odbiorców. Kiedy pierwszy raz oglądałam projekt książki „e.”, na początku nie do końca rozumiałam, na co patrzę. Czułam coś mocnego, ale nie potrafiłam jeszcze doprecyzować, co to było. Coś mi się układało w całość, ale coś umykało. Aż w końcu to poczułam. List, który Katarzyna umieściła na końcu książki, był tylko potwierdzeniem. Daje on wszystko prosto w twarz, jest taki nagi w emocjach, bez barier, ale nie jest pretensjonalny. To mnie rozwaliło.

Katarzyna Heczko Bodora: Pracowałam nad książką z Michałem Łuczakiem w trakcie Programu Mentorskiego Sputnik Photos i skończyliśmy ją na obronę w czerwcu 2021 roku. W 2022 roku w maju mieliśmy wystawę absolwentek i absolwentów, kuratorem był Janek Brykczyński. Coś się wtedy ważnego wydarzyło. Janek napisał do mnie z pytaniem, kiedy przyjadę ze swoimi pracami, by je umieścić na wystawie. Zaproponował środę. „Jasne” – odparłam. We wtorek miałam lekcje czeskiego i moja nauczycielka zapytała mnie w ramach ćwiczeń, jaki jest dzisiaj dzień. Jak wypowiedziałam 10 maja, to sobie zdałam sprawę, że jutro są 50. urodziny mojej siostry. Zaplanowałam, że najpierw pojadę na cmentarz – tak jak w każde jej urodziny – a potem do Warszawy na wystawę. Następnego dnia przejechałam przez cmentarz, nie zatrzymałam się. Pomyślałam potem, że to chyba najpiękniejsza forma spędzenia z moją siostrą jej urodzin. Na wystawie rozłożyliśmy z Jankiem wszystkie rzeczy, napisałam nowy tekst i wymieniłam też niektóre zdjęcia. Poczułam, że to jest koniec projektu. Od czasu obrony w zeszłym roku nie miałam takiego poczucia. Parę dni później zobaczyłam, że jest przedłużony termin wysyłania zgłoszeń na konkurs Fotograficzna Publikacja Roku 2022. Oczywiście, jak to ja, wysyłałam ją w ostatnim dniu. Miałam straszne problemy, nie przechodziło mi zgłoszenie, zmniejszałam pliki, kombinowałam. W końcu tuż przed północą się udało wysłać sam plik w PDF. Wtedy jedyne, czego byłam pewna, to to, że mam skończony projekt i wysyłam coś, do czego jestem w stu procentach przekonana.

 ***

Lubię książki fotograficzne i lubię nad nimi pracować. Sprawia mi to ogromną przyjemność. Lubię pracować nad materiałem, w którym mam do zaplanowania coś więcej niż tylko układ zdjęć. W szkole fotograficznej w Opawie pracowaliśmy nad makietą gazety w ramach zajęć z reportażu. To zadanie sprawiło mi ogromną satysfakcję i radość, mogłam myśleć bardziej matematycznie i analitycznie.

Na fotografię trafiłam późno. Najpierw studiowałam chemię na Politechnice Śląskiej. Chciałam iść na medycynę, ale zabrakło mi kilku punktów, więc wylądowałam na chemii. Na piątym roku dostałam propozycję doktoratu w Stanach Zjednoczonych. Moja siostra bardzo mnie namawiała na wyjazd: „Kasiu, jedź, będę do ciebie przyjeżdżać na wakacje”. Moja babcia, która jest Czeszką, mówiła: „nie jedź, bo człowiek jest szczęśliwy tam, gdzie się urodził”. Po tygodniu się okazało, że jestem w ciąży, więc zostałam. Potem starałam się o pracę w zespole badawczym w instytucie onkologii, ale w ostatniej chwili zmienili zdanie. Miałam do wyboru: albo doktorat na węglu i ropie naftowej albo pracę w Telekomunikacji Polskiej. Wybrałam to drugie i tam przeszłam chyba przez wszystkie obszary: obsługę, jakość, procesy, wsparcie, teraz pracuję w sprzedaży. Zawsze jest tak, że jak czymś się zajmuję, to muszę do tego być przygotowana. Dlatego robiłam dodatkowe studia – zarządzanie zasobami ludzkimi i potem zarządzanie w firmie. Od 2016 roku edukuję się w fotografii. Pochłonęła mnie.

 ***

Zdjęcia robiłam zawsze. Jak byłam w siódmej klasie i mieszkałam w Jeleniej Górze, to miałam dużo zdjęć na kliszy. Wiele lat później mój mąż przywiózł mi z Niemiec analogowego Pentaxa, z którego korzystałam bardzo długo. Pamiętam, że jak moja córka Ola miała parę miesięcy, wysłałam zdjęcie na fotokonkurs marki Bambino. Warunkiem otrzymania nagrody było posiadanie trzech ich produktów, których oczywiście nie mieliśmy. Któregoś dnia moja mama była z Olą sama w domu, pojawili się ludzie z kamerą. Wygrałam nagrodą główną, ale chcieli zobaczyć produkty Bambino. Moja mama pokazała inne marki, więc wycofali nagrodę i zostawili nam plecak wypełniony kosmetykami (śmiech). To był mój pierwszy konkurs fotograficzny.

 ***

W 2016 roku poznałam syna naszych przyjaciół, który ukończył szkołę fotograficzną w Londynie. Nigdy nie miałam styczności z fotografią profesjonalną, nie miałam nawet świadomości, że są szkoły fotograficzne. Zdecydowałam się i poszłam na Akademię Fotografii w Krakowie, gdzie program zakładał dotknięcie każdego aspektu. Przez te dwa lata bardzo się bałam pokazywać swoje zdjęcia. Wydawało mi się, że nie są tego warte. Pierwszy moment, kiedy uwierzyłam w to, co robię, to były zajęcia z Wojtkiem Wilczykiem. Bardzo mnie pochwalił za zdjęcia, które zrobiłam na Osiedlu Europejskim w Krakowie. Zrozumiałam, że moje prace mają wartość. Poczułam, że mam prawo do takiej fotografii. Dla mnie zdjęcie ma swoją wartość, jeśli za nim stoi historia. To jest dla mnie istotne. Wolę dokument niż reportaż, nie chcę z nikim prześcigać się o klatki. Wolę pojechać w ciche miejsce. Tam, gdzie nie ma nikogo. Tam, gdzie można porozmawiać z człowiekiem, posłuchać historii i dopiero wtedy zrobić zdjęcie.

W ramach zajęć z Wojtkiem Wilczykiem dostaliśmy zadane „Świat nieprzedstawiony”. Zaczęłam fotografować Abisynię. To był mój pierwszy poważny projekt. Coś mnie ciągnęło do tego miejsca. Ulicy w Mikołowie, którą wcześniej wykluczyłam z inwestycji światłowodowych. Kiedy wróciłam do Mikołowa, okazało się, że jest to nieprawdopodobne miejsce. Moi bohaterowie są niesamowici i każdy z takim bagażem doświadczeń.

Kiedyś ktoś zadał mi pytanie, dlaczego jestem w takich miejscach. Nie zgadzam się na wykluczenie. Każdy człowiek – naprawdę niezależnie od zewnętrznej opinii – w środku jest interesującą postacią. Nie lubię oceniania. Bardzo często jest tak, że nie znając kontekstu, nie znając faktów i okoliczności, można łatwo ocenić, zwykle negatywnie. Trochę się buntuję przed takim podejściem. Myślę, że osoby, które są wrażliwe – trochę jesteśmy w takiej bańce – potrafią zmienić myślenie i otwierają trochę oczy. Natomiast nie wiem, czy moja fotografia coś może zmienić. Nie wiem, czy przypadkiem nie jest tak, że tych zdjęć nie robię bardziej dla siebie niż dla szerszej publiczności. Są ważne dla mnie.

 ***

Po Akademii Fotografii ukończyłam VII Masterclass, które akurat odbywało się w Warszawie. Ta półroczna nauka całkowicie zmieniła moje myślenie. Potem poszłam do Jastrzębskiej Szkoły Fotografii, którą prowadził Michał Sita. Następnie zdecydowałam się na program mentorski Sputnik Photos. Już wcześniej poznałam Michała Łuczaka i poczułam, że chcę z nim z pracować. Wiedziałam, że jest dwudziesta rocznica śmierci mojej siostry. Do tego projektu zabierałam się chyba dwa razy wcześniej. Nie wyszło. Pomyślałam, że to ten moment. Bardzo mi zależało, żeby ta cała historia nie była pogrzebowa, taka dramatyczna. Nie chciałam, by zdjęcia epatowały tragedią czy traumą.

Kiedyś uczestniczyłam w warsztatach z Maćkiem Nabrdalikiem. Dał nam zadanie, żeby pomyśleć o portretowym projekcie. Pomyślałam, że sfotografuję wszystkie osoby, które były ważne dla mojej siostry. Opisałam mu, co chcę zrobić, przyjechałam na warsztaty, Maciek popatrzył na mnie i powiedział, że ten projekt się nie nadaje do tego tematu. Za to zapytał, czy wiem, że on też stracił brata. Nie wiedziałam. To był pierwszy raz, kiedy poznałam kogoś, kto mnie rozumiał i którego ja bardzo dobrze rozumiałam. Pamiętam, jak siedzieliśmy naprzeciwko siebie i Maciek opowiadał o swoich doświadczeniach, ja mu mówiłam o swoich. Poczułam, że nie jestem sama.

 ***

Pamiętam moje pierwsze rozmowy z Michałem Łuczakiem o projekcie. Pokazywałam mu różne zdjęcia, które zrobiłam i on do mnie tak: „Kasiu, ale już uzgodniliśmy, że takie zdjęcia potrafisz robić. Musisz iść dalej.” Szukałam innej drogi. Podczas naszych licznych online rozmów w trakcie pandemii nie miałam oporów, by pokazywać mu wszystko. Nawet jeśli miałam świadomość, że zdjęcia są beznadziejne, to szukałam najlepszej drogi. Otworzyłam się przed Michałem całkowicie, z wszystkimi wątpliwościami i słabymi stronami. W trakcie pracy były sytuacje, kiedy czułam, że mam problem z niektórymi zdjęciami – o tym wszystkim mogłam porozmawiać z Michałem i mu zaufać, kiedy mówił: „jest dobrze”.

Podczas obrony na zakończenie programu Sputnik Photos, zaczęłam wyświetlać mój projekt. Na początku jest wiersz Violi Fischerovej, który napisała po śmierci swojego męża. Dla mnie jest bardzo poruszający i bardzo osobisty. Pokazałam slajd z jej wierszem, ale okazało się, że jest za jasno i nic nie widać. Ktoś z sali poprosił, żebym go przeczytała. Zaczęłam, ale mnie zatkało. Michał podszedł do mnie i po prostu przeczytał do końca. Kiedy mówimy o wsparciu mentora, to jest to ktoś, kto jest z tobą, podąża obok na tej ścieżce. Tak czułam się z Michałem.

 ***

Michał Łuczak: Michał Łuczak: Każdy w pewnym wieku ma doświadczenie straty. Z własnego doświadczenia wie, że pamięć o tej osobie, która odeszła, ma wieloraki i subiektywny charakter. Przechowujemy różne rzeczy, wracamy też do starych fotografii – to wszystko przypomina świat, który odszedł razem z tą osobą. Kiedy pracowaliśmy nad książką z Kasią, staraliśmy się stworzyć coś, co będzie uniwersalne. Wymyślaliśmy różne metody, by pokazać zarówno brak, ale jak i samą relację z siostrą, która odbywała się na różnych płaszczyznach czasowych. W trakcie pracy się okazało – co było piękne – że Kasia zrobiła wiele zdjęć dawno temu, po prostu o tym nie pamiętała. Te materiały świetnie się poskładały w całość. Chociaż mieliśmy bardzo wiele dokumentów, które były atrakcyjnie wizualnie, nie zapełniliśmy nimi książki. Zdecydowaliśmy na bardziej sterylną sytuację. Oczywiście, pewne rzeczy muszą być czytelne i klarowne – to jest balans pomiędzy tym, co odkrywamy, a tym, czego nie odkrywamy. Paradoksalnie bardzo wielu wątków historii Kasi i jej siostry do końca nie znałem. Z perspektywy czasu wydaje mi się to dobrą rzeczą. Byłam taką osobą, która dowiaduje się o emocjach i wydarzeniach razem z odkrywanymi i tworzonymi materiałami. To było dobre dla sprawdzenia, czy pewne rzeczy działają.

 ***

Katarzyna Heczko Bodora: Czułam, że ta książka jest trochę rozliczeniem z siostrą. Była piękna, inteligentna, mądra – była najlepsza. Kłóciłyśmy się całe życie. Ewa była bardzo rodzinna, marzyła o mężu, dzieciach, domu. A ja fiu bździu w głowie. Od momentu mojej ciąży nasze relacje się zmieniły. Tak bardzo nam pomogła. Najpiękniejsze trzy lata. Przez te wszystkie dwadzieścia lat cały czas nosiłam gdzieś tam w środku… Nie wiem dokładnie, nie potrafię tego określić.

 Na ostatnim etapie pracy nad książką znalazłam dwa listy, które napisała do mnie w 1997 roku, jak pracowałam w Niemczech. Przeczytałam i przypomniałam moją Ewę – taką, która mówiła na mnie Hipka. I która stawiała mnie do pionu. Byłam bardzo emocjonalna i więcej przeżywałam – ona przejmowała się rzeczami istotnymi. Dwadzieścia lat czekałam na to, by ją sobie przypomnieć. By wróciła do mnie taka jak była.

Wysłuchała: Beata Bartecka

Zdjęcia: dzięki uprzejmości Katarzyny Heczko Bodory