Ostatnie lata to złoty okres dla kolażu, który stał się chyba najbardziej demokratyczną techniką w plastyce (i kto wie, czy to nieco archaiczne słowo nie pasuje tutaj najlepiej). Wyciągnięty z artystycznego pawlacza, przez dekady nieco zapomniany, obecnie święci triumfy przede wszystkim w przestrzeni cyfrowej. Twórcą kolażu może być dziś bowiem każdy – instagram puchnie od kursów oraz realizacji. 

Brzmi to strasznie, bo mogłoby się zdawać, że naszą wizualność zalewa fala amatorszczyzny w złym guście i kiepskiej formie, ale nie do końca tak jest. Siłą kolażu jest to, że zwykle wygląda dobrze i w większości realizacji możemy doszukiwać się interesujących relacji pomiędzy poszczególnymi elementami składowymi. Oczywiście to nie jest tak, że wszyscy robią fajne kolaże i nie odróżnimy dobrego od złego, nie o to chodzi. Raczej o to, że amatorski kolaż nie razi jak np. amatorskie malarstwo czy ceramika. Nie trzeba tu specjalnej znajomości podstaw komponowania przedstawienia, ani też obeznania z techniką (poza wycinaniem i przyklejaniem w przypadku kolażu analogowego, czy obsługą nieskomplikowanego programu w przypadku cyfrowego). Krótko mówiąc, przy relatywnie niewielkim nakładzie pracy można mieć przyjemny dla oka efekt.

Ale nie chcę fetować faktu, że kolaż trafił pod strzechy, a raczej zaznaczyć okoliczności, dzięki którym to medium znów zaczęło być obiektem zainteresowania szerszej publiki. Bo z jednej strony kojarzy się z dziecięcą twórczością artystyczną (której absolutnie nie należy bagatelizować), z drugiej zaś jest symbolem złotych czasów międzywojennej awangardy, kiedy poszukiwano intensywnie narzędzi (wizualnych, słownych, muzycznych) służących do komentowania szybko rozwijającego się społecznie i technologicznie świata. Czyli albo coś błahego, albo dawnego. 

Na wiosnę 2022 roku we wrocławskich galeriach Geppart i Sztuka na miejscu zorganizowano wystawę pt. Wesoła, ale nie za bardzo, podczas której zaprezentowano kolaże Wisławy Szymborskiej oraz kolaże współczesnych artystów inspirowane twórczością poetycką noblistki. Jaki z tego wniosek? Wielu artystów (nie tylko wizualnych) robi kolaże, nawet do szuflady, tak po prostu. W tym medium nie ma mowy o presji. Można wszystko, jest przestrzeń na nieskrępowaną zabawę (której w dojrzalszej twórczości może często brakować), nie ma warunków do spełnienia, ani granic. To czysta emanacja obrazów oraz słów wyśnionych i wyobrażonych, wolnych skojarzeń, luźnych wątków. Wreszcie – zaprzeczenie linearności czasu, która jest przecież koncepcją utopijną. 

W Pawilonie Czterech Kopuł we Wrocławiu w październiku otwarto wystawę Collage – klejone światy, która czasowo, ale przede wszystkim w kontekście powyższych wątków, jest bardzo zasadnym i oczekiwanym wydarzeniem. Organizatorzy korzystają z przywileju “bycia pierwszymi” (albo jednymi z pierwszych), pokaz ma więc charakter przyczynkowy, a nie problemowy. W tekście promującym jest napisane tak: “Wystawa jest próbą pokazania ewolucji oraz różnorodności kolażu (form, technik, materiałów), który przez lata był i nadal jest używany przez artystów do rozmaitych celów”. 

I faktycznie, na wystawie znajdziemy reprezentację różnych wątków i technik w obrębie medium (chociaż w zasadzie mam wątpliwości, czy powinniśmy aż tak bardzo przywiązywać się w sposób kategoryczny i naukowy do rodzajów kolażu; ich mnogość jest przecież bezkresna), ale nie wyczerpuje to z pewnością tematu. W sposób oczywisty dominują nazwiska ważne dla sztuki polskiej, ale pojawiły się między nimi tuzy europejskie, takie jak Max Ernst, Kurt Schwitters czy Jiři Kolář. Sądzę, że z powodzeniem można by skupić się wyłącznie na reprezentacji rodzimych artystów, chociażby z tego powodu, że kolaż w wykonaniu zachodnim” jest powszechnie znanym szerszej publiczności tematem. Zasadne oczywiście jest mimo wszystko osadzenie polskiej sztuki w szerszym kontekście, co zresztą uczyniła kuratorka już na początku swojej opowieści. Sięgnęła bowiem do historii medium (ale nie tej najdawniejszej, która ma swoje źródła w starożytnych Chinach), do XIX-wiecznych realizacji opartych na łączeniu technik plastycznych, takich jak relief na jedwabnym podłożu, scena religijna zbudowana z połączenia malarstwa temperowego na desce i rzeźbiarsko opracowanej blachy czy obraz zrobiony z papieru, tkaniny i suszonych roślin. Pozorna przewidywalność muzealnej narracji została zręcznie rozbita już na początku poprzez zestawienie historycznych realizacji z zupełnie współczesnymi (Robert Rauschenberg, Jan Dziaczkowski, Shinji Ogawa). 

Później zostajemy porwani przez następujące po sobie wątki w historii kolażu, a więc złoty okres lat 20. i 30., gdy to medium (w dużej mierze opierające się o fotografię) znakomicie odpowiadało dynamice przemian społecznych, politycznych czy urbanistycznych, następnie otoczenie Tadeusza Kantora, mail art, wątki wrocławskie (m.in. Lech Twardowski, Grupa Luxus, Alfons Mazurkiewicz, Krzesława Maliszewska, Eugeniusz Get-Stankiewicz) czy kolaż nieoczywisty (Krzysztof M. Bednarski, Piotr Uklański, Jarosław Kozłowski, Magdalena Kucharska, Koji Kamoji, Milan Grygar). Na koniec dobijamy do cyfrowej współczesności.

Kolaż jest wręcz stworzony do tego by odpuścić naturalną dla historyka sztuki skłonność do kategoryzowania i osadzania tego, co widzimy w określonym miejscu i czasie. Szufladkowanie stoi bowiem niejako w kontrze do idei medium, które opiera się przecież właśnie o łączenie światów pozornie niemających styczności ze sobą i tworzenie nowych kontekstów, prowadzenie zaskakujących dialogów czy ślizgania się między różnymi płaszczyznami. Najogólniej mówiąc, chodzi o przełamanie percepcji linearności i skazanego na niepowodzenie dążenia do układania sobie świata według określonych reguł. A przecież wiadomo, że on nigdy taki nie będzie i właśnie myślenie kolażowe zdaje się najbardziej odpowiadać potrzebom skomplikowanej rzeczywistości. 

Obecność prac Jana Dziaczkowskiego jest zdecydowanie jednym z highlightów pokazu, jest bowiem jednocześnie oczekiwana, a zarazem zaskakująca. Prace artysty, który zginął ponad dziesięć lat temu w górach, są już klasyką polskiego kolażu. Jednocześnie stanowią nieustające źródło niezwykle interesujących wątków, jakby ciągle wymyślanych. Dziaczkowski w ostatnich latach często przedstawiany był w kontekście swojej aktywności górskiej (jako turysty oraz artysty) i w ten sposób chyba najbardziej znanym stał się cykl kolaży Góry dla Warszawy przedstawiający spekulatywną bliskość stolicy i Tatr. W Pawilonie Czterech Kopuł pokazywane są m.in. prace z cyklu Pozdrowienia z wakacji. Przyjemna w recepcji, ale jednocześnie wynikająca ze znajomości historii medium i sztuki w ogóle, przedstawiona z humorem i zręcznością twórczość opiera się na wizualności retro, a więc tym, co kojarzy nam się z kolażem wręcz organicznie – elementach wyciętych z gazet, starych ulotkach, wyciągniętych z prywatnych archiwów zdjęciach. Można śmiało stwierdzić, że m.in. dzięki odkryciu” Dziaczkowskiego kolaż zaczął pojawiać się w ostatnich latach w mainstreamie sztuki. 

Wydobycie wątków kolażowych z twórczości klasyków wrocławskich, jak np. Andrzeja Dudka-Dürera, Lecha Twardowskiego i Alfonsa Mazurkiewicza, czy też umiejscowienie ich w szerokim kontekście medium, skutkuje nowym spojrzeniem na całkiem dobrze opracowany rozdział z historii sztuki. Kolaż ma bowiem to do siebie, że w specyficzny sposób wytrąca artystę z jego przegródki, w której został umieszczony. Powoduje u widza lekki niepokój: czy twórca sięga do sztuki pierwszych awangard? czy prowadzi dialog z przeszłością? kogo cytuje? może wymyślił coś nowego? Za każdym razem mamy bowiem do czynienia z potencjalną zmianą kontekstu i koniecznością podjęcia próby odczytania czyjejś twórczości na nowo.

Finalna część wystawy, poświęcona najbardziej aktualnej wersji kolażu, jest zdecydowanie najskromniej opracowana. Realizacje Tymka Borowskiego czy Alicji Białej są zaledwie próbką tego, co dzieje się u artystów najmłodszych. Opus magnum Borowskiego zaznacza udział mediów cyfrowych we współcześnie realizowanych kolażach, ale zupełnie nie oddaje skali, w jakiej się to odbywa. Jednocześnie aż prosi się, by zauważona także została twórczość reprezentantki Pawilonu Polskiego na tegorocznym Biennale w Wenecji, Małgorzaty Mirgi-Tas, której działania są reprezentacją jednej z najbardziej tradycyjnych form kolażu, czyli łączenia tkanin. 

Kolaż najbardziej aktualny to materiał na zupełnie nowy rozdział, który mógłby zostać właściwie rozwinięty dopiero pod wpływem osobnych badań. Ciężko jest ująć w obrębie jednej wystawy mnogość wątków od XIX wieku po współczesność”, nie chcę więc z powyższych refleksji czynić zarzutu. Ponadto w specyfikę opracowywania twórczości aktualnej i realizowania wystaw w muzeach niejako wpisana jest ostrożność w eksperymentowaniu, zanim pewnym się stanie, że dane zjawisko faktycznie jest znaczące i warte pokazania. Collage-klejone światy to ważny krok w badaniach nad medium, który uwidacznia jak bardzo rozległa jest to przestrzeń oraz jak intensywnie – kuratorsko i badawczo – można w jej obszarze działać.

Tekst: Alicja Klimczak-Dobrzaniecka

Zdjęcia: dzięki uprzejmości Muzeum Narodowego we Wrocławiu