Ida Smakosz-Hankiewicz: Spotykamy się po raz drugi na twojej wystawie w galerii Arttrakt. Dwa lata temu otwierałyśmy wystawę Raj Nieutracony, która dotyczyła kryzysu uchodźczego. Aktualna wystawa to również Twój głos w sprawie konfliktu na Ukrainie, ale w kontekście sytuacji kobiet. W swojej sztuce posługujesz się językiem abstrakcji, wydawałoby sie dalekim od zaangażowania i komentowania rzeczywistości. Czy jako artystka masz ambicje wywierania wpływu na rzeczywistość?

Karolina Jaklewicz: Zdecydowanie rzeczywistość nie jest mi obojętna. Nieustannie prowadzę z nią dialog, który czasami przechodzi w ostry spór, niezbyt często zgadzamy się ze sobą. Język abstrakcji daje jednak szansę na relację bez przemocy, na sztukę, która z jednej strony obrazuje współczesność – najczęściej tę trudną lub niewygodną, a z drugiej pozwala na bardziej uniwersalną refleksję, na przeniesienie współczesności w inny wymiar. Jako artystka staram się przesunąć linie papilarne tego świata, myśl o wpływie sztuki na rzeczywistość jest mi bliska i chciałabym, aby moje prace rozbrajały negatywne napięcia, wskazywały zagrożenia, podnosiły na duchu i dodawały sił.

Porozmawiajmy o tym innym wymiarze abstrakcji. Interesują mnie kwestie formalne. W swoich najnowszych pracach dążysz do coraz większej syntezy. Czy minimalizm, rezygnacja z nadmiaru szczegółów rzeczywistości, język geometrii którym konsekwentnie się posługujesz ma wymiar symboliczny?

Abstrakcja jest bliska poezji – mamy do czynienia z porównywalną redukcją znaków – w poezji ograniczamy słowa, w malarstwie abstrakcyjnym wspomniane szczegóły, kolory, kształty. Jednocześnie znaki, które pozostają nasycają się treścią, stają się metaforyczne, symboliczne. Dla mnie owa symbolika jest szczególnie istotna, bo dzięki niej mogę zamknąć rozległe historie w syntetycznej formie, przenieść wiele znaczeń i emocji z mojego wymiaru odczuwania w wymiar publiczny. W momencie, gdy ktoś ogląda obrazy, symboliczne znaki na powrót powiększają się w jej czy jego wyobraźni, rosną odniesienia i znaczenia. Prostokąt staje się zmarzniętym uchodźczym ciałem ukrywającym się w śniegu, figura sarny – ofiarą wojennej przemocy. Nie potrzebujemy szczegółów, symbolika może być wystarczającym impulsem do wytworzenia metafizycznej przestrzeni i metafizycznego przeżycia.

Tytułowa symboliczna figura sarny jest chyba takim pierwszym bardziej realnym motywem w twoim malarstwie. Sarna to kobieta, a konkretnie – Ukrainka – ofiara konfliktu wojennego. Dlaczego to właśnie jej poświęciłaś najnowszą wystawę?

Sarna stała się metaforą kobiety, która pada ofiara gwałtu w trakcie konfliktów zbrojnych. Podobnie do saren, kobiety na wojnie są bezbronne, czujne a gdy zostaną napadnięte w domu, nie mają nawet szans na ucieczkę. Ukraina nie jest pierwszym i niestety nie ostatnim miejscem, gdzie kobiety padają ofiarą tej okrutnej, taktycznej broni. Pamiętamy opowieści naszych prababek i babć, które z trwogą uciekały przed rosyjskim frontem właśnie w obawie o regularne gwałty, pamiętamy wojnę na Bałkanach i dramat tamtejszych kobiet, potem doniesienia z walk w Afryce a teraz zza wschodniej granicy. Temat gwałtu jako narzędzia zbrodni jest dyskutowany od wielu lat, choć wciąż pozostaje niedoszacowany publicznie. Ofiara gwałtu jest dotknięta w sposób szczególny. Gwałt jest dramatem prywatnym, często ukrywanym, wstydliwym. Cierpienie kobiety nie staje się bohaterstwem. W tym sensie jest to broń wyjątkowo okrutna, bo jej ofiara pozbawiona jest nawet symbolicznego zadośćuczynienia. Za bycie ofiarą gwałtu nie dostaje się odznaczenia ani dodatku do emerytury, jak np. za amputowaną nogę, choć gwałt może amputować znacznie więcej. Generalnie uważam, że wojna to akt przeciwko kobiecości. Obecnie większość informacji o Ukrainie to wyliczanie kto i kiedy przekaże broń, które państwo i o ile podniesie nakłady na zbrojenia. Mnie ta narracja przeraża, bo to oznacza zagęszczenie militarnej materii w naszych myślach i zewnętrznych działaniach. Świat się zbroi, kobiety drżą.

Potrafisz i nie boisz się mówić o sprawach trudnych i niewygodnych. Mam wrażenie, że wojna dla nas coraz bardziej powszednieje, wypieramy ze świadomości te najstraszniejsze jej aspekty. Na pewno warto przypominać, sztuka może być do tego narzędziem. Jednocześnie twoje obrazy bez twojego komentarza działają czysto estetycznie, czy to objaśnianie własnej sztuki i nadawanie jej politycznego kontekstu jest elementem procesu twórczego?

Tytuły i teksty są integralną częścią mojej twórczości, przywiązuję wagę do słów. Wszystko co dzieje się wokół powstania sztuki jest częścią procesu twórczego – przelotne myśli, które przychodzą przed obrazem, dotkliwe przeczucia, gniew, malarskie krzątactwo czyli banalne gesty – nakładanie farby, czekanie, wysychanie, szukanie słów, nazywanie. To wszystko składa się na sztukę.
Z rozmów jakie prowadzę z publicznością, wiem, że teksty towarzyszące wystawom i tytuły obrazów są silnym źródłem interpretacji. Jednak nawet bez nich, ludzie czują niepokój, coś uwiera ich pod powiekami, więc czysto estetyczne doświadczenie może być trudne. Napięcia – te wynikające ze środka i przychodzące z zewnątrz – szybko przeniakją na płótno, dokonując lekkich przesunięć, powodujących dyskomfort. Może dlatego ludzie intuicyjnie wypatrują sensu, przekazu, czują, że forma to tylko droga, że między warstwami farby ukryły się metafory i symbole, że piękno jest zadrapane, niejednoznaczne.
Zdarza się, że interpretacje idą dalej niż moje zamysły, bo każdy przychodzi do obrazu ze swoim doświadczeniem, lekturami, poglądami a przede wszystkim emocjami. Jedna z pań oglądającym cykl „Jesteś sarną na ich polowaniu” zapytała, dlaczego sarny nie mają głów. Dla mnie to symboliczny obraz przedmiotowego traktowania kobiet, odebrania im podmiotowości, możliwości wypowiedzi. Dla wspomnianej pani, brak głów symbolizował to, że na wojnie wszyscy tracą głowy, są bezmyślni, działają bezrozumnie.

Piszesz też książki, do tej pory ukazały się dwie powieści: „Jaśmina Berezy” i „Czarne łabędzie, biały puch”. Czy pisząc również wypowiadasz się krytycznie wobec problemów społeczno-politycznych? Czy twoją literaturę można nazwać zaangażowaną?

Dla mnie każda postawa twórcza jest rodzajem zaangażowania – każda sztuka – czy to wyłącznie estetyczna, czy poruszająca problemy – jest formą a forma jest zaangażowaniem. Peter Handke nazywał formę „drogą okrężną”, Herta Muller dodała, że „okrężne drogi są jedynymi drogami”. Forma wymaga czasu, najistotniejszej niematerii. Z zaangażowania niematerii powstaje kluczowa materia – sztuka i literatura. To dla mnie bardzo ważny rodzaj zaangażowania, na poziomie metafizycznym, ale pytasz o kwestie problemów społecznych. Myślę, że wszystkie teksty literackie, które opowiadały i opowiadają współczesność są w pewien sposób zaangażowane. Aby stworzyć obraz współczesności, trzeba mocno przeniknąć się ze światem, odrzucić ochronny pancerz, dać problemom przepłynąć na drugą stronę naszej duszy. To jest silne zaangażowanie, bo tracimy kontrolę, porzucamy znany teren, toniemy w temacie, w postaciach, w wyobrażonej rzeczywistość, która miesza się z realnością. W książkach, podobnie jak w sztuce, nie unikam problemów współczesności. Piszę o trudnych relacjach, decyzjach, wpływie opresyjnego społeczeństwa i wychowania, o szkodliwych stereotypach, o próbie ich pokonywania. Karolina Felberg w recenzji dla Kultury Liberalnej napisała: „(…) dyskretna (o)powieść Jaklewicz nie jest wykładem racji żadnej ze stron, a li tylko relacją ze sprzeczności, aporii i nierozstrzygalności od zarania organizujących naszą wspólną (nie)świadomość.”. Więc moja literatura jest dyskretnie zaangażowana.

Tekst i zdjęcia: materiały organizatora