Po raz dwudziesty pierwszy oglądaliśmy Survival – młodą sztukę eksponowaną w opuszczonych budynkach Wrocławia. To obecnie jedna z najpopularniejszych w Polsce imprez prezentujących sztukę współczesną. Jej ostatnia edycja w zaledwie pięć dni zgromadziła ponad 14 tysięcy osób odwiedzających. Jak wypadła najnowsza odsłona Survivalu? Skromniej.

Tegoroczna prezentacja, odbywająca się pod hasłem „Erzac”, która również przyciągnęła sporą widownię, choć już nie tak spektakularnie liczną, zrealizowana w została w zabytkowej, zbudowanej w latach 1900–1903, zajezdni Popowice na Przedmieściu Mikołajskim. Jest to jedyny tak duży zachowany obiekt w dzielnicy niemal doszczętnie zniszczonej w trakcie drugiej wojny światowej.

Hasło tegorocznej wystawy – „Erzac” – pochodzi od niemieckiego Ersatz i znaczy tyle, co namiastka, surogat, produkt zastępczy, a ersetzen – wyręczyć, uzupełnić, zastąpić. Termin ten wszedł do użytku w czasie pierwszej wojny światowej, kiedy brakujące towary trzeba było zastępować ich substytutami, ale także w odniesieniu do sytuacji pracy zastępczej, gdy podczas wojny kobiety przejmowały obowiązki idących na front mężczyzn w zakładach pracy. Nie inaczej było we wrocławskiej zajezdni tramwajowej. W czasie komuny erzac stał się powszechnym zjawiskiem. Jak wszystkie dzieciaki urodzone w latach siedemdziesiątych, doskonale pamiętam opakowania zastępcze, w których zamiast mrożonek warzywnych można było znaleźć pyzy z mięsem albo – co gorsza – zjeść zamiast prawdziwej czekolady tak zwany wyrób czekoladopodobny: mdłą brązową masę wykonaną z taniego tłuszczu. Rozbawienie (tym pierwszym), niesmak i rozczarowanie (tym drugim) pamiętam dobrze do dziś. I niekończące się rzędy bazarowych rozkładanych straganów z tonami podrabianych najków czy reybaków, z pirackimi kasetami znanych zespołów z okładami odbijanymi na tanim papierze. Wszystko to było bladą namiastką Zachodu. Rzeczywistość erzacu była bezpośrednim doświadczeniem mojego pokolenia, dlatego biorę ten temat do siebie. Czego dziś jako odbiorczyni mogę dowiedzieć się z takiej wystawy? Jak współcześnie pojęcie surogatu funkcjonuje w przestrzeni kultury? Okazuje się, że bardzo szeroko, a rozmaitość odniesień jest zaskakująca.

Na wystawie przygotowanej przez Fundację Art Transparent i ten sam co w ostatnich latach zespół kuratorski (Michał Bieniek, Daniel Brożek, Anna Kołodziejczyk, Małgorzata Miśniakiewicz, Ewa Pluta) zgromadzono łącznie trzydzieści cztery prace artystów i artystek. Można było zobaczyć cały wachlarz form – malarstwo, instalacje site-specific, rzeźbę, nowe media, prace dźwiękowe. Jeśli kogoś od nadmiaru prac w poprzednich edycjach bolały głowa i nogi, to tym razem na przesyt nie będzie narzekać. Wystawa, rozplanowana w trzech budynkach, ogółem prezentowała się dość oszczędnie, a realizacje, niestety, w przeważającej części nie zwalały z nóg.

Słabości tegorocznej edycji było przynajmniej kilka. Po pierwsze, temat każdego z realizowanych dotąd pokazów Suvivalu zwykle silnie korespondował z otoczeniem architektonicznym, dawną funkcją obiektu, jak w wypadku Piguł w szpitalu Betania w 2022 roku, sportu w sztuce na dawnym stadionie na Niskich Łąkach w 2012 roku czy cenzury w sztuce w dawnej siedzibie ZOMO w 2013 roku. Tym razem wystawa dryfowała w różne strony, w sporej części niezależnie od miejsca prezentacji. Organizatorzy zapewne chcieli uniknąć powtarzania tematów – zajezdnia tramwajowa skazywałaby nas na zagadnienia związane z przemieszczaniem się, a te były już przecież poruszane podczas edycji Survivalu zrealizowanej na terenie dawnego Pafawagu. To jednak przecież niejedyny trop, jakim można było podążać w tym miejscu. Ciekawym problemem jest choćby rozwój i rozrost miasta, historyczny i współczesny, którego zajezdnia była i wciąż jest świadkiem. Stanęło jednak na erzacu. Po drugie, przestrzeń zajezdni nie jest tak nieprzystępna, jak wybierane dotąd lokalizacje – jeszcze do niedawna działały tam pracownie artystyczne, ciągle funkcjonują różne zakłady i inicjatywy, teren zajezdni jest więc częściowo otwarty. Zatem mir niedostępnej przestrzeni nie zadziałał tym razem tak mocno. Po trzecie, kolejki, niestety, zniechęcały. Nawet przy stosunkowo niewielkiej liczbie widzów szybko tworzył się długi ogon, a nawet dwa – jeden przed wejściem, a następnie ponownie przy wejściu do głównego budynku, w którym znajdowało się najwięcej prac. Z tego powodu czas oczekiwania wydłużał się dwukrotnie, co skutecznie odstraszało wiele osób. Powstaje pytanie (retoryczne), czy dwa wąskie gardła to nie za dużo jak na jedną imprezę? Gdy już szczęśliwiec wystał swoje, objawiała mu się kolejna słabość pokazu, chyba największa – dobór prac. To, że było ich niewiele, samo w sobie żadnym grzechem nie jest, ale ich rozpiętość dryfowała naprawdę w odległe rejony: od wojny w Ukrainie przez kryzys klimatyczny i katastrofę ekologiczną na Odrze po krytykę instytucjonalną, namysł nad problemem powstawania i funkcjonowania obrazu w erze cyfrowej reprodukcji, sztuczną inteligencję, sposoby komunikowania środkami masowego przekazu, wymazywanie dziedzictwa kulturowego, doświadczenie emigracji, rozwarstwienie społeczeństwa, przemiany ustrojowe, kapitalistyczny wyzysk. Słowem: pokaz był o wszystkim, co obecnie boli artystów, a erzac jawił się jako pretekst do odhaczenia gorących tematów. Taka rozmaitość wątków mogłaby być pewnie i zaletą, gdyby wystawa była zdecydowanie większa, a jej trzon trzymał się jednak konkretnego, wyrazistego kursu. A tak wielość ta skutecznie rozsadziła spójność wystawy.

Skupmy się może na tym, co się najlepiej obroniło. Moim zdecydowanym faworytem – jak się później okazało, również ulubieńcem widzów – okazał się Paweł Kulczyński z pracą Nikt wcześniej nie przyglądał Ci się równie intensywnie jak ja, za którą otrzymał Nagrodę Publiczności w wysokości 5 tysięcy złotych, ufundowaną przez Prezydenta Wrocławia. Jego instalacja, składająca się ze słojów z wodą z Odry i instalacją generującą dźwięk odpowiadający zanieczyszczeniu próbek, łączyła procesy biologiczne z dziejącą się na żywo, responsywną sferą audialną. Dodajmy, że wykonane przez autora nagrania terenowe w okolicach Odry, użyte do polifonicznej syntezy dźwięku, powstały w ramach stypendium Prezydenta Wrocławia na 2023 roku. Mimo że w tym wypadku nawiązanie do erzacu było dość umowne, to wizualność i audialność pracy robiły największe wrażenie na wystawie, nie wspominając już o bardzo ważnej tematyce. To zdecydowany zwycięzca tego pokazu, którego realizacja obroniłaby się w każdej innej przestrzeni.

Drugą ciekawą realizacją, choć może wizualnie już nie tak spektakularną, była propozycja Muzeum w podziemiu. O istnieniu tego nieformalnego bytu artystycznego dowiedziałam się dzięki Survivalovi. Muzeum w podziemiu, które swoją nazwą nawiązuje zapewne do wrocławskiego Teatru Polskiego w podziemiu, na warsztat bierze obecne przemiany w instytucjach kultury oraz kondycję artysty „tu i teraz”. Udział jest anonimowy, ale w survivalowej prezentacji pojawiło się wiele znanych nazwisk i inicjatyw, jak Kościół Nihilistów, prezentujący pustostany jako swoją „siedzibę”, Kasper Lecnim montujący kronikę filmową Muzeum, Karolina Freino, przypominająca przypadek pobicia Jerzego Ludwińskiego we Wrocławiu, Jurek Kosałka i jego autorska Galeria u Kosałki, Irmina Rusicka, powtarzająca kontestatorskie gesty Jiřiego Kovandy, Łukasz Trzciński, odwołujący się do słynnego szkicu Sztuka Jerzego Ludwińskiego, Karina Marusińska, nawiązująca do działania Josepha Beuysa z sadzeniem dębów, Mariusz Tarkawian, komentujący szybkimi rysunkami cienie życia artystycznego w Polsce, czy Liliana Zeic, ze wspaniałym wideo o przygotowywaniu kadzideł przeznaczonych dla instytucji kultury, które ostatnio złamały jej serce, a tych nie brakuje – okadzone zostały między innymi Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski, Muzeum Współczesne Wrocław, CoCa w Toruniu, ms2 w Łodzi, Zachęta w Warszawie. Artystka spodziewa się, że będą nowe. Ja także.

Wstrząsająca była praca My Favourite Job autorstwa reżysera z Mariupola Sashko Protyaha, łącząca walor dokumentu wojennego z rekonstrukcyjną animacją, pokazująca dramatyczną sytuację na froncie w Ukrainie. Film bardziej niż artystycznym przekazem zadziałał siłą reportażowej faktografii, poruszając do żywego. Nie można było przejść obok obojętnie.

Publiczności podobały się jeszcze dwie prace, które zebrały sporo głosów w otwartym konkursie – trzykanałowa instalacja wideo Gvantsa Jishkariani H3ll, oferująca natłok zebranych w przestrzeni Internetu obrazów oraz własnych nagrań pokazujących traumy, przemoc, ślady przeżytego bólu i ich dekonstrukcję. Obraz, połączony z mocną ścieżką dźwiękową, był hipnotyzujący, można było na chwilę oddać mu się bez reszty. Kolejną pracą, która zebrała sporo głosów i świetnie wpisała się w zastaną przestrzeń, była instalacja dźwiękowa Aleksandry Nowysz „Trwaj chwilo, jesteś piękna!” Tragedia rozwoju a inne możliwe światy. Z rur wydobywał się obezwładniający odgłos-widmo, nawiązujący do spalania węgla w kotłowni dawnej zajezdni.

W zastaną przestrzeń wpisało się bardzo dobrze jeszcze kilka realizacji – Jakub Kosecki ze swoim Anty-słoneczkiem wypadł świetnie w sąsiedztwie graciarni ze starych samochodów i zdemontowanych z wrocławskich budynków szyldów i neonów. Instalacja dźwiękowa Kaput Aleksandry Przybysz, zmontowana z nagrań urywków dawnych, zniekształconych komunikatów radiowych, umieszczona w starych tramwajach, oferowała nostalgiczną podroż w przeszłość. Karolina Szymanowska przygotowała instalację stite-specific w dawnej zakładowej łaźni, której przestrzeń i pozostałe wyposażenie są już w zasadzie przestrzennym readymade, takim trochę samograjem, choć wymagającym odpowiedniej siły interwencji. Pośród okrągłych umywalek i dawnej terakoty lewitował w powietrzu napis „we can do it”, nawiązujący do masowego wejścia kobiet na rynek pracy – także współcześnie, w dobie rozwoju branży IT – na nowe jego pola.

Jako fanka Survivalu bardzo kibicuję tej imprezie i już wyczekuję nowej edycji. Mój podziw wzbudza zwłaszcza warstwa organizacyjna przeglądu – okiełznanie dużej opuszczonej przestrzeni jest zawsze nie lada wyzwaniem, co musi zasługiwać na szacunek. Raz to wypada lepiej, raz nieco gorzej. Na pewno trudno co roku powtarzać spektakularny sukces. Czekamy na to, co będzie za rok.

Tekst: Patrycja Sikora

Zdjęcia: Jerzy Wypych, materiały organizatora