Maja Dubowska:  Słowem wstępu – bardzo mi miło. Chciałabym zacząć od historii kolekcji Galerii Studio – jak się zaczęła?

Dorota Jarecka: Historia kolekcji Galerii Studio zaczęła się razem z historią Teatru Studio za sprawą Józefa Szajny – to było na przełomie lat 1971 i 1972 roku. Już pierwotnie pod hasłem „Studio” kryła się idea połączenia sztuki i teatru, a pierwszą wystawę dzieł sztuki współczesnej z kolekcji Teatru Studio zorganizowano już w 1972 roku. Nie nazywała się wtedy jeszcze Galerią Studio. Była to początkowo „Galeria Teatru Studio”.

Natalia Andrzejewska: Warto dodać, że idea łączenia sztuki i teatru, o której wspomina Dorota, od początku była budowana z dużą odpowiedzialnością i w sposób bardzo konsekwentny. Szczególnie widać to w pierwszych latach działalności Galerii Studio, kiedy do kolekcji zaczęły trafiać znakomite nazwiska – bardzo wtedy aktualne i świeże. Miał to być przekrój sceny artystycznej w Polsce, która będzie reprezentatywna dla danego okresu i tak samo, będzie reprezentatywną dla tego czasu w przyszłości. Z tego zbioru docelowo miała powstać kolekcja stała, traktowana jako zalążek przyszłego muzeum sztuki nowoczesnej. To oczywiście się nigdy nie wydarzyło w tym miejscu, ale w pierwotnym zamyśle Szajny odczuwalne jest bardzo ambitne założenie, co dziś widać w jakości zbioru, jaki, aktualnie mamy w magazynach.

Dorota Jarecka: Myślę, że warto wspomnieć tu jeszcze o tym, że Józef Szajna zatrudniał kuratorów oraz osoby znające się na sztuce, które prowadziły program wystaw i wydarzeń artystycznych, działając od początku w sposób bardzo profesjonalny. W tamtym czasie, w tym miejscu w eterze unosiły się śmiałe koncepcje – na przykład idea muzeum, idea tworzenia archiwum, a wreszcie stworzenia profesjonalnej galerii. Przy tym w końcu się zatrzymano, powstała instytucja synkretycznie łącząca w sobie różnorodne profile, gatunki i działania. Ale skąd właściwie wziął się w Warszawie w początku lat 70. XX wieku, w środku nowoczesnego teatru pomysł, że trzeba w nim otworzyć „muzeum”? Dlaczego to hasło się w ogóle pojawiło? Przede wszystkim dlatego, że w Warszawie nie było w tym czasie muzeum sztuki nowoczesnej ani też stałych wystaw współczesnej sztuki polskiej. Stąd pragnienie stworzenia takiego miejsca. A jak wiadomo, władze PRL-u nie były chętne aby takie muzeum budować, choć środowiska awangardowe od drugiej połowy lat 40. XX zgłaszały taką potrzebę. Naturalną koleją rzeczy, gdy w Teatrze Studio pojawił się Szajna i zyskał możliwość pozyskania funduszy na nabywanie dzieł sztuki współczesnej, to pomyślał, że oprócz teatru, stworzy tu też kolekcję sztuki współczesnej oraz wystawę stałą, którą będzie mógł oglądać każdy, kto przyjdzie do teatru. Prócz jednak kolekcji sztuki współczesnej przeznaczonej dla teatralnego widza, gromadzonej także w celach edukacyjnych, istniała galeria która prowadziła program o charakterze awangardowym. Występowali tu artyści z Polski i z zagranicy, którzy wystawiali prace performatywne, instalacje tworzone na miejscu, organizowali pokazy filmowe. Mamy więc heterogeniczną tradycję z naprawdę ciekawą historią.

M.D.: A jak duża jest w tym momencie kolekcja?

N.A.: Zaskakująco duża, jak na nie za dużą instytucję… Nasza kolekcja to blisko 1000 obiektów w najróżniejszych technikach: to zarówno malarstwo tradycyjne, prace na papierze – grafiki, rysunki i fotografie, ale również obiekty przestrzenne, instalacje, rzeźby, tkaniny a także duży zbiór elementów scenografii i rekwizytów autorstwa Józefa Szajny, które dziś funkcjonują jako autonomiczne dzieła sztuki. To bardzo różnorodna kolekcja. W momencie, kiedy powstawała, nikt nie planował jej skali. W pewnym momencie dzieła sztuki zaczęły wypełniać wszystkie wolne przestrzenie – zarówno galerii, jak i teatru. I jak się pewnie domyślasz, tak duże zbiory zaczęły stanowić kłopot, bo też nigdy nie stworzono tu profesjonalnych warunków do przechowywania dzieł sztuki. Obecnie, po kilku latach zaawansowanych prac konserwatorskich głównie z zakresu prewencji i reorganizacji zbiorów, kolekcja zyskała bezpieczne warunki przechowywania. Przede wszystkim jest do niej zdecydowanie lepszy dostęp, ponieważ kiedy zbiory zaczęły się tak dynamicznie rozrastać, brakowało przejrzystego systemu nawigacji pozwalającego na sprawną lokalizację danego dzieła sztuki. A co za tym idzie – zapewnienia regularnych przeglądów stanu zachowania kolekcji, systemu dokumentacji oraz programu profilaktyki konserwatorskiej. Nadal jest dużo pracy do wykonania…, ale teraz dysponujemy czterema bardzo wygodnymi, dobrymi magazynami i jak na warunki, jakie oferuje Pałac Kultury i Nauki z całą jego specyfiką i ograniczeniami. Zrobiłyśmy co w naszej mocy, żeby zapewnić optymalną i możliwie bliską standardom muzealnym, opiekę nad zbiorami Galerii Studio.

M.D.: W naszych wcześniejszych rozmowach wspominałyście, że kolekcja raczej nie jest często pokazywana, a jeśli już, to wypożyczane są pojedyncze obiekty. Czy we Wrocławiu była wcześniej prezentowana jakaś część zbiorów?

D.J: Tak, na wystawach czasowych. Na przykład praca Piotra Potworowskiego została niedawno zaprezentowana na bardzo ciekawej wystawie kolażu w Muzeum Narodowym we Wrocławiu w Pawilonie Czterech Kopuł. Wcześniej obraz Tadeusza Brzozowskiego Kauzyperda został pokazany na jego monograficznej wystawie, także w Muzeum Narodowym. To było za mojej pamięci, bo w Galerii Studio jestem od 2016 roku, Natalia od 2018. Nie przypominam sobie jednak jednej, konkretnej wystawy z kolekcji Galerii Studio we Wrocławiu, ale w drugą stronę, już tak. W 1973 roku w wystawie Obrazy, grafiki, rzeźby, nieobrazy, niegrafiki, nie rzeźby brała udział grupa młodych artystów z Wrocławia „Galeria Sztuki Aktualnej” czyli Dobrosław Bagiński, Janusz Haka, Jolanta Marcolla, Zdzisław Sosnowski. W 1975 roku odbyła się w Galerii wystawa środowiska wrocławskiego w której brali udział Elżbieta Chodżaj, Zdzisław Jurkiewicz, Katarzyna Karpińska, Maria Michałowska, Alfons Nawarecki, Barbara Poprawa, Jerzy Rosołowicz, Eugeniusz Smoliński, Andrzej Wojciechowski, Marian Wołczuk, Mira Żelechower, Ryszard Zamorski, Felicyta Zastawny. Mamy z Wrocławiem silne połączenie od lat siedemdziesiątych. Potem także Galeria Studio miała swoje czułki w tych rejonach. Dlaczego? Głównie za sprawą Zdzisława Sosnowskiego, który był kierownikiem Galerii Studio od 1978 do 1981 roku, a wcześniej studiował we Wrocławiu i związany był ze środowiskiem tamtejszej awangardy. Wiosną 1978 roku, jedną z pierwszych wystaw jakie tu zorganizował była wystawa Natalii LL i Andrzeja Lachowicza. Oczywiście nie było jego celem wystawianie artystów z Wrocławia, ale dobrych i interesujących artystów, dlatego zapraszał także twórców z wielu miast, a nawet krajów. Za jego czasów program międzynarodowy był niezwykle intensywny W naszej kolekcji znajdują się więc prace Zdzisława Sosnowskiego, ale też Alfonsa Mazurkiewicza, Natalii Lach-Lachowicz, Andrzeja Lachowicza. W 2018 roku wraz z zaproszoną przeze mnie Agnieszką Rayzacher, zorganizowałyśmy dużą wystawę indywidualną Ewy Zarzyckiej, artystki która studiowała we Wrocławiu i wywodzi się z kręgu sztuki nowych mediów.
N.A.: Natomiast tak, jak powiedziałaś, koordynujemy dużo wypożyczeń pojedynczych, albo cyklicznych: od kilkunastu, do nawet kilkudziesięciu wypożyczeń rocznie. A ruch dzieł sztuk z naszej kolekcji jedynie się wzmaga – świadczy to o zainteresowaniu środowiska kultury naszymi zbiorami, co bardzo cieszy.

D.J: Nie mamy stałego miejsca na pokazywanie prac z kolekcji, dlatego chętnie wypożyczamy prace na wystawy poza Galerią.

M.D.: A jeśli o wystawach mowa… Pomówmy może o tematyce ekspozycji we Wrocławiu. Czy do jej tworzenia inspirująca była historia miasta, a może historia naszej kamienicy? Jakie aspekty okazały się ważne w tworzeniu koncepcji kuratorskiej, wyborze poruszanych tematów, jak i samych artystów i artystek?

N.A.: Pierwsza koncepcja wystawy, zaczęła się rodzić w naszych głowach w chwili, w której sięgnęłyśmy do wątków poruszanych w poprzedniej wystawie kolekcji, którą prezentowałyśmy dwa lata wcześniej w Warszawie. To był punkt, od którego odbiłyśmy się w naszej pracy – brakowało nam w wówczas poruszenia takich zagadnień, które byłyby związane z tożsamością kobiet – artystek, których w przypadku takich kolekcji, jak nasza, jest oczywiście niewiele. Dlatego dziś starałyśmy się uchwycić i zbudować opowieść o artystkach, których reprezentacja jest skromniejsza, ale stanowi bezsprzecznie grupę najważniejszych, polskich artystek współczesnych. Pojawiajace się w ich twórczości wątki, zaczęły się łączyć, tworząc siatkę skojarzeń wizualnych i problemowych.

M.D.: Pamiętam taką dużą wystawę w Muzeum Współczesnym Wrocław. To były chyba Stany Skupienia, gdzie prezentowane były prace Ewy Zarzyckiej i Natalii LL. To była głośna wystawa, kobiecy głos w sztuce. I zapytam tutaj o nazwiska artystek zapomnianych, bo też w materiałach dotyczących wystawy Widzenie Ciałem. Kolekcja Galerii Studio, bardzo podkreślacie, że to są nie tylko artyści z głównego obiegu, tylko, że są to także nazwiska, które nie miały szansy zaistnieć.

D.J.: Z tych bardziej historycznych postaci to myślę, że warto przytoczyć tu nazwisko Krystiany Robb-Narbutt, artystki która mieszkała i tworzyła w Warszawie, a zaczęła wystawiać na przełomie 60. i 70. XX w. My pokazałyśmy jej prace wykonane tuszami na papierze w 2021 roku na dużej wystawie przekrojowej naszej kolekcji. Prezentowałyśmy ją w kontekście prac na papierze artystów-mężczyzn tj. Andrzeja Bielawskiego, Tomasza Ciecierskiego, którzy interesowali się cielesnością, intymnością i seksualnością. To artystka zdecydowanie nie pierwszoplanowa, a bardzo ciekawa. Tworzyła aż do lat dwutysięcznych. Po wczesnym okresie zainteresowania tożsamością kobiecą, podjęła tematykę tożsamości żydowskiej. Ale tak właśnie jest, że kiedy zaczynamy myśleć o własnej tożsamości, to wtedy staje się ona coraz bardziej złożona. Nic się nie wyjaśnia, tylko wręcz przeciwnie, zaczyna się coraz bardziej rozwarstwiać. Artysta zadaje sobie pytania o to kim jest, w jaki sposób widzi rzeczywistość, jakie są relacje społeczne, w które wchodzi, jaki jest jego czy jej stan wyobrażeń. Tak było z Krystianą, która w swojej późniejszej twórczości, od lat 90. XX w. poruszała problemy związane z historią Zagłady, w której zginęła część jej rodziny. Krystiana zmarła w 2006 roku, jej twórczość dzisiaj jest trochę zmarginalizowana. Wydaje się, że twórczość na papierze, intymna, a więc bardzo delikatna, subtelna, realizowana skromnymi środkami, jest mimo wszystko traktowana z większą nieufnością niż na przykład malarstwo, bo nie jest spektakularna, a przecież jest warta uwagi, dlatego o niej przypominamy. Również jeśli chodzi o Natalię LL, to mamy w kolekcji cykl fotografii z cyklu Sztuczna fotografia, ale na cel wystawy, wybrałyśmy grafiki Morfemy, również z lat 70. Dlatego właśnie, że są dzisiaj mniej znane i mniej celebrowane. Z drugiej strony są bardzo ciekawe pod względem konceptualnym – odnoszą się do języka, sposobów komunikacji. Siłą rzeczy więc, poprzez takie myślenie i poprzez próbę zrozumienia tego, co jest w naszych zbiorach, skierowałyśmy się w stronę lat 70. To są niejednokrotnie wybitne prace, a dla nas też najbardziej intrygujące. To wciąż niepoznana epoka. W Polsce w sztuce kobiet w tym czasie do głosu coraz mocniej dochodzi feminizm. Choć w tym wypadku nas pociągnęło też w stronę twórczości mężczyzn. Postanowiłyśmy nie pozostawać w granicach zakreślonych przez płeć biologiczną, poszukać podobieństw w sztuce kobiet i mężczyzn w tym czasie. Stąd na naszej wystawie jest także miejsce dla Jana Dobkowskiego czy Andrzeja Bielawskiego.

M.D.: W takim razie jakie pytania zadają te prace à propos poszukiwania tożsamości płciowej czy kulturowej?

D.J.: Raczej bym to odwróciła. To my tutaj szukamy czegoś podobnego. Chcemy poprzez to opowiedzieć taką a nie inną historię lat siedemdziesiątych. Przypominam, że włączamy do wystawy też taką klasyczną dzisiaj artystkę, Ernę Rosenstein. Jest to więc także opowieść o naszej kolekcji, o tym, jaka ona jest niezwykła. To też opowieść o nas, o tym że wciąż szukamy takich narracji, które…

N.A.: Zadają pytania, otwierają… Trudno określić pytania. Chciałybyśmy raczej aby ta wystawa pozostawiała pole do otwartej interpretacji. Większość z prezentowanych na wystawie prac jest niezwykle pojemna znaczeniowo, otwierająca pojęcia i poszerzająca definicje. Myślę na przykład o przestrzennej pracy Alicji Bielawskiej, która trafiła do naszej kolekcji w ubiegłym roku i jest jednym z naszych nowszych nabytków. Alicja Bielawska posługuje się zawieszoną na przestrzennej konstrukcji tkaniną, której kolor i zmysłowość mogłaby być dawniej kojarzona ze sztuką kobiet, mówiąc przy tym o widzeniu siebie i świata zupełnie inaczej – w sposób szalenie otwarty i frapujący.

D.J.: Zatytułowałyśmy wystawę Widzenie ciałem. Intryguje nas pojęcie zmysłowości i pytanie, w jaki sposób zmysłowość przenika do sztuki, w jaki sposób ją determinuje? I tutaj zmysłowość jest czymś, co wykracza poza konkretne definicje – i klasowe, i seksualne, i płciowe. Ona jest czymś wspólnym. Ona jest też wspólna nam i zwierzętom, tylko ludzie inaczej ją przetwarzają.

M.D.:A co powiecie o punktach wspólnych i relacjach, jakie pojawiają się na styku działań artystów i artystek młodszego pokolenia i artystów starszych, kanonicznych? Widać różnice, poszukiwania tożsamościowe?

D.J.: Zrobiłabym podobną korektę, co przed chwilą. Jednak nie tożsamość nas interesuje najbardziej (choć także), a zmysłowość. Dyskurs tożsamościowy jest bardzo przepracowany i na swój sposób zbanalizowany. Raczej myślę, że dominującym tematem wspólnym są sposoby postrzegania świata, przetwarzania tych spostrzeżeń czy obrazów świata poprzez ciało. Wszyscy mówią o tożsamości, ale nikt nie wie, co to jest. Z pewnością jest to konstrukt. Natomiast to, czym jest zmysłowość, wiemy wszyscy. Każda i każdy ma jakieś doświadczenie zmysłowości. Wydaje mi się, że matronką tego typu myślenia jest Barbara Falender. Wykorzystała ten temat Paulina Olszewska w swojej wystawie Materialnie, gdzie połączyła marmurowe Poduszki erotyczne z lat 70. Barbary Falender z pracami Alicji Bielawskiej tworzonymi z tkanin. To połączenie pomaga zadawać pytania. Czy jesteśmy i dlaczego jesteśmy kobietami? Czy podobnie postrzegamy przestrzeń, świat, ciało, przyjemność? I co to jest przyjemność? A ciało? Taki filtr pozwala nam spojrzeć na nowo na prace Teresy Pągowskiej, Krystiany Robb-Narbutt, ale także Krystyny Piotrowskiej, Jana Dobkowskiego, Andrzeja Bielawskiego, a może nawet i Erny Rosenstein.

N.A.: Obraz Agaty Bogackiej, że jest bardzo tradycyjny w rozumieniu techniki i technologii: to malarstwo na płótnie. Jednak ta pozaintelektualna zmysłowość w jej najnowszych pracach wynika z wyjątkowego sposobu widzenia. Posługuje się iluzją, kształty zanikają, pojawiają się, miejsca styku kolorów są niezwykle subtelne, a równocześnie pełne głębi wyrazu i mocy. Z kolei Rara Kamińska stworzyła obiekty przestrzenne, reliefy z gazet, które gniotła w rękach. Stworzyła z nich struktury, naśladując techniką tkaniny: artystka przeplatała gazety zebrane kilka dni przed 11 listopada 2018 roku, kiedy świętowaliśmy setną rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości, jak również uzyskania przez kobiety praw wyborczych w wielu krajach europejskich. W nocy z 9 na 10 listopada 1938 roku w Niemczech miała miejsce Noc Kryształowa, zaś w tę samą noc w 1989 roku upadł Mur Berliński. Artystka związana jest dwoma miastami, ponieważ mieszka w Berlinie i mieszkała w Polsce, więc w naturalny sposób to jej też osobiście dotyczy. No właśnie, te języki, różne zmysłowości, cielesności, dotyku, sposoby patrzenia splatają się ze sobą i właśnie w ten sposób staramy się budować tę opowieść na wystawie. Zadajemy pytania, a nie dajemy odpowiedzi. Więc ta wystawa jak najbardziej otwarta.

M.D.: Chciałabym jednak wrócić do tego poszukiwania tożsamości. Czy da się wyczuć rodzaj zagubienia w młodej sztuce, w tym młodym głosie?

D.J.: Nie, raczej nie… W grupie prac prezentowanych na wystawie mamy młodą artystkę, która wydaje się być najmniej zagubiona z nas wszystkich – Zuzannę Hertzberg, która bardzo dobrze wie czego chce, jaki jest jej światopogląd i jaką funkcję w światopoglądzie pełni sztuka. We Wrocławiu zawisł jeden z jej obrazów, niewielki, ale za to bardzo zmysłowy. Ona się posługuje w malarstwie szalenie trudnymi substancjami, jak np. lakiery i emalie, śledzi sposób w jaki rozlewają się na powierzchni płótna, kiedy zasychają układają się w siatki i wzory przypominające tkankę organiczną, powierzchnię liścia, fraktale. To, co jest chemiczne, nagle zaczyna wyglądać tak, jakby było organiczne. Jej obrazy niejednokrotnie należą do dużego projektu dotyczącego polityki, ponieważ Zuzanna od jakiegoś czasu, od kilku lat, tworzy interwencje w przestrzeń publiczną, przypominając o obecności i tradycji, ale też o wyparciu z dyskursu politycznego historii lewicy, w tym historii polskich i żydowskich ugrupowań socjalistycznych. O czym mowa była także na wystawie artystki w Galerii Studio pod tytułem Bojowiczki. Archiwum afektywne czynnej od marca do maja tego roku. Była tam wspomniana historia Dąbrowszczaków walczących „Za naszą wolność i waszą” w wojnie domowej w Hiszpanii, o kobietach Żydówkach biorących udział w tej wojnie i walczących w międzynarodowych formacjach lewicowych. A także o kobietach-bojowniczkach, walczących z bronią w ręku w czasie powstań w gettach, biorących udział w antynazistowskiej konspiracji w gettach i obozach zagłady, Żydówkach, które nie przestały walczyć, które czynnie postanowiły przeciwstawić się Zagładzie. Dlatego nie mam poczucia, że artyści są zagubieni, a wręcz przeciwnie – doskonale wiedzą, jak i co chcą mówić. I trzeba liczyć na to, że ten głos będzie coraz mocniejszy i doprowadzi do zmiany politycznej…

Rozmowa: Maja Dubowska

Redakcja: Maria Głubisz

Zdjęcia: Dzikie Studio © OP ENHEIM