Kiedy ukazała się książka Tomka Tyndyka Rzeczy osobiste 1. Ojciec, wiedziałam, że koniecznie będę chciała z nim porozmawiać. Jednocześnie czułam, że to nie będzie łatwe ani dla mnie, ani też – jak podejrzewałem – dla niego. Śmierć nie jest łatwym tematem. Zwłaszcza kiedy jest to śmierć ojca.

Kiedy Tomek się połączył online, był na spacerze z psem. Rozmawialiśmy dokładnie podczas przesilenia jesiennego, które w tym roku ciągle pozwalało nam się cieszyć zielonymi liśćmi. Mocne słońce przebijało się przez obraz na telefonie. To był jakiś wizualny klucz-wytrych, który ułatwił nam rozmowę.

Beata Bartecka: Pracujesz zawodowo jako aktor. Skąd u ciebie potrzeba fotografowania?
Tomek Tyndyk: Mam dużą potrzebę kreacji, wyrażania się. Fotografia jest dla mnie przeciwnym biegunem niż aktorstwo, w którym główny nacisk jest położony na pracę zespołową. Przy zdjęciach mogę mieć kontrolę i całkowitą wolność. Fotografia stała się także jakąś pracą nad sobą. Aktorstwo jest ekspresyjne, a tutaj kierunek jest do środka.
Kiedy tworzysz wystawy czy książkę fotograficzną, pojawia się przestrzeń do pracy zespołowej. Nie ma jednak zaangażowanego ciała. W aktorstwie pojawiają się emocje i ciało rusza do przodu. Przy książce praca głównie opiera się na intelekcie kilku osób. Myśli są jakby czystsze, chociaż oczywiście emocje są wydobywane. Kiedy robiliśmy moją publikację, odczuwałem różne emocje i szumy. Stale jednak towarzyszyła mi myśl, że to nie ja będę tę książkę oglądać. Trzeba sprawdzać, czy i jakie emocje wzbudza to u innych, a nie tylko u mnie.

Kiedy pracujesz nad wystawą czy książką, inne osoby mogą ci pokazać, że niekoniecznie widzą i odczuwają dokładnie to, co ty. Odbijasz się od innych wrażeń i czasami wydobywasz to, czego się nie spodziewałeś. Powiedziałeś wcześniej, że fotografia jest pewną formą terapii. Wyobrażam sobie, że nie chodzi tylko o sam moment robienia zdjęć, ale także o pracę nad tymi obrazami z innymi, którzy mogą pomóc zrozumieć, co tam się dzieje.
Dla mnie sam proces kreowania – chodzenia z aparatem – był kiedyś najważniejszy. Teraz mniej fotografuję przypadkowo, prowadzi mnie jakaś myśl. Ważny stał się proces zastanawiania się, co znaczą te zdjęcia albo co mogą znaczyć, albo jak mogą dziesięć pięter głębiej coś popchnąć. Porzucam prywatne ego: „Ach, to zdjęcie robiłem, jak mój pies odchodził”. Przestaję się czepiać swoich narracji, patrzę na te obrazy z niewielkim dystansem – wiadomo, że nigdy nie uzyskam zupełnego. Nie chcę po prostu pokazać swoich zdjęć. Chcę, żeby one coś mówiły albo sprawiały, że odbiorca coś poczuł, nawet proste komunikaty, jak lęk, zagrożenie, dyskomfort. Wtedy następuje ruch między mną a drugą osobą, która patrzy na moje prace.

Przy książce i wystawie Rzeczy osobiste [2021 rok, galeria Miejsce przy Miejscu 14 we Wrocławiu, kurator: Łukasz Rusznica] trudno mi powiedzieć, że twoje prace opowiadają historię. Nie użyłabym słów, jak „narracja”, „opowieść”. Dla mnie to projekt o emocjach. Nadajesz pewne tropy i kierunki, ale nie prowadzisz nas klasyczną opowieścią, że tu się zaczęło, a potem były takie wydarzenia, a koniec jest taki. Dla mnie nie jest to dokument.
Całkowicie się z tobą zgadzam. Kiedy ludzie mnie pytają, jaką fotografię uprawiam, to ja nie wiem. Tak, dokument też. Można to również podciągnąć pod kreację. Po prostu jest to moja fotografia. Książka jest pewną dekonstrukcją narracji, to są bardziej emocjonalne uderzenia. O to nam chodziło, kiedy nad nią pracowaliśmy. Podobnie to wyglądało w relacji z ojcem. Kiedy przechodziłem jego ostatnią drogę, to także nie był narracyjny czas. Bum! Zginął. Bum! Szukam. Bum! Umiera. Takie strzały – i to jest zgodne z tą narracją książki. Nie jest to jednak klasyczne i dla wielu ludzi może być to trudne w odbiorze. Ale to jest o trudnych rzeczach.

Czy da się łatwo mówić o trudnych rzeczach?
Nie da się. Da się bezpiecznie, ale łatwo nie jest. W trakcie procesu powstawania książki byłem w jakiejś „manii” fotografowania, robienia folderów z plikami i przebierania. Ten proces dawał mi pewien rodzaj ukojenia. Potem to się uspokoiło, zbudował się nasz zespół – Łukasz Rusznica i Anna Nałęcka-Milach. Proces stał się mocną i szczerą podróżą, ale już nie tak bolesną. Był również już bardziej skoncentrowany.

Ile czasu minęło od śmierci twojego taty?
Trzy lata. To dalej świeża sprawa. Oczywiście tego nigdy nie da się oceniać w kryteriach, jak powinienem się czuć czy jak powinna wyglądać moja żałoba. Każdy ma różne relacje i właśnie o tym jest książka – o relacjach, które towarzyszą mi przez całe życie i które próbuję rozszyfrować.

Pierwsze wrażenia odbiorcze książki to przede wszystkim piękna okładka. Kolor, typografia i specyficzne zabiegi graficzne sprawiają, że od razu czuję to pęknięcie, o którym opowiadasz. Po pierwszym oglądaniu byłam zaskoczona, że chociaż czułam tak wiele emocji, to spodziewałam się, że książka będzie bardziej przesiąknięta smutkiem i żałobą. Jest tam jednak dużo ciepła i światła. Na wystawie mocno wybrzmiało mi zdjęcie z autobusu: fotele i zasłonięta kotara, wszystko przesiąknięte było pustką. W publikacji jest to zdjęcie, ale nie czuję aż takiej pustki. Na pewno to wynika z waszej pracy, ale ja też jestem w innym momencie. Przy wystawie ciągle mierzyłam się ze śmiercią młodszego brata, który umarł trzy lata wcześniej. Niby trochę czasu minęło, ale czułam wtedy, że jeszcze tego nie przerobiłam. Może właśnie dlatego ekspozycję czytałam przez cierpienie, smutek i pustkę. Bardzo działały na mnie zdjęcia przestrzeni. Przy odchodzeniu brata pamiętam dokładnie niektóre ściany w szpitalu czy krzesło, a niekoniecznie pamiętam, co wtedy robiłam. Zamykam oczy i widzę okienko, z którego pobierałam wyniki sekcji zwłok. Pokazujesz właśnie takie sceny, w których odnajduję swoje doświadczenie i emocje, mimo że nie jesteśmy jedną osobą. Czuję ogromny ciężar, ale nie przygniata mnie – raczej coś buduje.
Relacja z moim ojcem była zbyt skomplikowana. Znalazłem się potem w różnych przestrzeniach, które można nazwać malowniczymi czy genialnymi pod kątem zdjęciowym. Miałem momenty, takie olśnienia, jakby się uwalniał, jakbym przechodził własną śmierć. Umierałem „ja tamten”, który był definiowany przez to, co przeżyłem z ojcem. Wmówiono mi, że to, kim był mój ojciec, to mnie bardzo ukształtowało. Wmówiono mi, że to, co przeżyłem, jest mną. W tych zdjęciach jest coś takiego, że nawet jak czujesz jakiś moment siebie, to i tak się to wydarza w jakiejś przerażającej pustce. Odchodzenia. To jest ostateczność – to jest nie do odwrócenia. Nie da się już nic z tym zrobić. Cieszę się, że to tak czytasz, bo chciałem, by to właśnie było. Może na wystawie było mocniejsze niż teraz w książce, która jest kontynuacją projektu, ale i mojej drogi.

Czy robiąc zdjęcia, od razu myślałeś o książce fotograficznej?
Nie, dopiero praca z Łukaszem Rusznicą mi to uświadomiła. Miałem spory zbiór zdjęć, ale czułem, że jest w tym jakiś chaos. Łukasz uświadomił mi, że to są trzy tematy: ojciec, matka i coś jeszcze. Pomyślałem wtedy o skromnej książce. Potrzebowałem Łukasza, zewnętrznego kuratora, który potrafi brutalnie coś nazwać, kiedy ja się okłamywałem. Na początku jest to trudne, ale potem głowa się otwiera i zaczynasz więcej widzieć.

Razem z Łukaszem i projektantką Anną Nałęcką-Milach podjęliście genialne decyzje. Przede wszystkim nie ma twardej oprawy – to sprawia, że nie ma takiego ciężaru. Format jest dosyć duży, ale też nie ma wielu stron. Tekst jest na jednej kartce i on doskonale otwiera na to, co w zdjęciach. Opowiadacie o trudnych rzeczach, jak śmierć ojca, ale opowiadacie o tym jako jednej z wielu rzeczy w życiu. Nie ma cię to przygnieść czy przytłoczyć. Ma być mocna, ma być z tobą, ale daje oddech i refleksję „idę dalej”.
Kiedy robiłem zdjęcia, to wiadomo, że było bardzo ciężko. Były piękne momenty i momenty okrutne. Było piekło. Praca nad książką pozwoliła mi zobaczyć, że to było o mojej przemianie. O procesie życia. To jest życie i każdy z nas doświadcza tego na swój sposób. To nie może mnie zniszczyć. To musi mnie tak naprawdę wzbogacić. To jest droga w głąb siebie.

Chcę to mocno wyrazić: książka Rzeczy osobiste 1. Ojciec jest piękna. Dużo doświadczyłam śmierci bliskich mi osób, między innymi śmierć ojca, brata, samobójstwo bliskich znajomych, ale też byłam w ostatnich chwilach dziadka, który był dla mnie bardzo ważny. Pamiętam różne chwile i nigdy nie są one takie oczywiste i stereotypowe, jak mówią nam hollywoodzkie filmy. Są takie jak na twoich zdjęciach. Zamykam oczy i widzę, jak mama wraca ze szpitala i stoi w obitym boazerią przedpokoju. Jest za wcześnie. I już wiem, że to koniec życia z moim tatą. Widzę, jak dziadek po raz ostatni nabiera powietrza w płucach, a potem siedzę w pokoju obok i czekam aż przyjadą z domu pogrzebowego. Dokładnie pamiętam układ mebli i wzorzysty dywan. Kiedy patrzę na twoją książkę, to są inne obrazy w sensie wizualnym, ale dla mnie są podobne emocjonalnie. Czuję te emocje, te relacje.
Mamy ze sobą jakieś połączenie, może dlatego, że dużo było śmierci w naszym życiu. Ludzie rodziców żegnają, jak są dorośli, a moja mama zmarła, jak miałem piętnaście lat. Śmierć towarzyszy mi od zawsze. Nie jest to tylko płakanie czy zamykanie się w samotności, to też otwiera ogromny wewnętrzny świat.

Teraz jestem w momencie, kiedy żegnam się ze swoją kotką, z którą byłam osiem lat. Umiera na raka. Wydaje mi się, że śmierć mam oswojoną, ale to nie do końca sprawia, że jest łatwo. Bardziej po prostu rozumiem proces, przez który przechodzę.
Mamy świadomość procesu. Przeżywasz śmierć równie mocno, tylko mózg jakoś to ogarnia. Jest w stanie to zobaczyć, że to jest proces, że jest to nieuchronne. Pierwszy kontakt ze śmiercią jest niewyobrażalny – jakby nie rozumiesz, co się stało. To jest szok. Potem trochę to oswajasz, obejmujesz wyobraźnią.

Dlatego tak bardzo mnie przekonuje ta książka. Nie wchodzi ona w stereotypowe narracje, jak chociażby pięć etapów żałoby. Eksplorujesz te emocje, relacje, doświadczenia. I co ważne, to nie tylko o relacjach z osobami, które odeszły, ale także z tymi, które zostały i są dalej w twoim życiu. Mam poczucie, że jak w romantycznym malarstwie mówiło się o oddawaniu emocji przez malowanie natury, tak ty fotografujesz ściany szpitali czy fotele w pociągu. Pokazujesz wielopoziomowo bez ustrukturyzowania i podcinania różnorodności. Śmierć w naszej kulturze jest mocno schowana, a ty ją wydobywasz bez epatowania kontrowersją i bez uprzedmiotowiania umierającego. Nie jest ekshibicjonistycznym pokazaniem traumy. Zaryzykuję stwierdzenie, że twoja książka nie tylko jest artystyczna, ale także edukacyjna na poziomie emocji.
Nigdy tak odważnie bym o tym nie pomyślał. Pewnie, że chciałbym, żeby tak było. Chcę pokazać ludziom, że da się żyć. Da się też artystycznie to przeżyć, robiąc coś, co jest otwarte, emocjonalnie dojrzałe. Chciałem być szczery. To było intuicyjne i świadome jednocześnie. Nie chciałem epatować tym, jak było ciężko, kiedy ktoś odchodzi. Jest strasznie, ale też czegoś uczy. Uświadamia. Prowokuje do myślenia, jakim jesteś człowiekiem i jaką jesteś konstrukcją. I mogę to przetworzyć na coś wartościowego.

Myślę, że bardzo ważne jest to, że nie pracujesz na co dzień jako fotograf. Dałeś sobie przestrzeń, by ta książka powstawała przez dłuższy czas. Nie śpieszyłeś się, by zaraz po wystawie wyszła publikacja. Twoja praca, a potem współpraca z Łukaszem i Anną, stały się wyważonym procesem na przekór temu, że świat oczekuje szybkich efektów i natychmiastowego dzielenia się tym, co przeżywamy. Czuję, że daliście sobie czas i namysł. To jest jej ogromny atut.
Zawodowo wolę realizować się w aktorstwie. Chociaż miałem próby, by pracować jako fotograf, to zrozumiałem, że zdjęcia są moim intymnym światem. To moja droga i mam ten przywilej, że nie muszę codziennie czegoś czy kogoś fotografować. Dla mnie aparat nie kojarzy się z pracą. Były takie momenty przy powstawaniu książki, kiedy byłem niecierpliwy. Szybko potem mi odpuszczało, bo przypomniałem sobie, że nigdzie mi się nie śpieszy. Skoro chcę mówić o relacji z ojcem i jak to wiąże się z innymi relacjami w życiu, to nie mogę robić tego po łebkach.

Co dalej?
Robię drugą i trzecią część Rzeczy osobistych. Jedna będzie o relacji z matką i o jej śmierci, która wydarzyła się ponad trzydzieści lat temu. O trzeciej jeszcze nie chcę mówić, daję sobie więcej przestrzeni, by ją lepiej zrozumieć.

 

Rozmowę przeprowadziła Beata Bartecka

—-

Tomek Tyndyk – aktor teatralny i filmowy, fotograf. Absolwent łódzkiej Filmówki, student Instytutu Twórczej Fotografii w czeskiej Opawie. Od 2005 roku należy do zespołu TR Warszawa. Wystąpił w wielu głośnych spektaklach, między innymi Anioły w Ameryce Krzysztofa Warlikowskiego (2007), 2007: Macbeth Grzegorza Jarzyny (2005), Miasto snu Krystiana Lupy (2012) i Robert Robur Krzysztofa Garbaczewskiego (2016). W swoim dorobku ma także role filmowe, między innymi w Sekrecie Przemysława Wojcieszka (2012) i Zjednoczonych stanach miłości Tomasza Wasilewskiego (2016). Swoje fotografie publikował w wielu magazynach. Finalista drugiej edycji Konkursu Fotografii Teatralnej, organizowanego przez Instytut Teatralny im. Zbigniewa Raszewskiego w Warszawie. Jego prace były prezentowane na wielu wystawach zbiorowych i indywidualnych.

Rzeczy osobiste 1. Ojciec
fotografie: Tomek Tyndyk
sekwencja: Łukasz Rusznica, Tomek Tyndyk
tekst: Hanna Klepacka, Tomek Tyndyk
praca kuratorska: Łukasz Rusznica
projekt książki: Ania Nałęcka-Milach
tłumaczenie na język angielski: Krzysztof Kowalczyk
wydawca: Ośrodek Postaw Twórczych Zamek
partner: BWA Wrocław Galerie Sztuki Współczesnej
2023

—-

16 listopada
Spotkanie wokół książki “Rzeczy osobiste 1. Ojciec”, w którym wezmą udział: Ania Nałęcka-Milach, Tomek Tyndyk i Łukasz Rusznica
siedziba Fundacji Sztuki Polskiej ING, Plac Unii, ul. Puławska 2, Warszawa

9 grudnia
Spotkanie wokół książki “Rzeczy osobiste 1. Ojciec”, w którym wezmą udział Tomek Tyndyk i Łukasz Rusznica,
w ramach targów książek fotograficznych “Garażówa”
Galeria FOTO-GEN, pl. bpa Nankiera 8, Wrocław

https://opt-art.net/sklep/online/ksiazki/ksiazki-fotograficzne/tomek-tyndyk/