Pamiętam dobrze, jak kilkanaście lat temu po raz pierwszy zobaczyłam prace Mirelli von Chrupek. Długo nie mogłam uwierzyć, że oglądam rzeczy polskiej artystki, co oczywiście świadczyło, jak bardzo ograniczony miałam w głowie obraz polskiej sztuki.

Jej świat – intensywny w kolorach, pełny dziwnych, choć słodkich postaci – zupełnie nie przystawał w moim mniemaniu do naszej artystycznej rzeczywistości: owszem, kolorowej, ale zwykle ironicznej i groteskowej. Bliżej mu było do azjatyckich klimatów, w których słodkość miesza się z niepokojem, a urocze stworzenia mogą kryć w sobie niejedną mroczną tajemnicę. Lub do animacji Tima Burtona, który doskonale mieszał mrok egzystencji, grozę sytuacji i słodycz uroczych istot.
– Dawno temu zdałam sobie sprawę, że jedną z moich głównych zalet jest to, że potrafię budować odległe światy – opowiada mi Mirella. – Trochę oniryczne, ale podszyte dreszczem niepokoju.

Już dobrych parę lat temu jako kuratorka stworzyłam projekt, do którego mogłam zaprosić Mirellę von Chrupek. W Muzeum Pana Tadeusza wybrani przeze mnie artyści przygotowywali ilustracje do dwunastu ksiąg Pana Tadeusza. Mirella dostała Księgę drugą i zamiast skupić się na przewodnim motywie tej części, czyli polowaniu, stworzyła postać uroczej Zosi w ogrodzie z małym towarzyszem. Mocno to kontrastowało z innymi pracami (wśród zaproszonych twórców byli między innymi Fontarte, Łukasz Rusznica, Agata Kalinowska czy Arobal), a jednocześnie świetnie pokazało, jak poetycki świat Adama Mickiewicza otwierał na różne interpretacje i inspirował, by użyć swojego artystycznego języka do zmierzenia się z klasyką nie tylko literatury, ale także ilustracji.

Mijają kolejne lata, a ja w dalszym ciągu obserwuję twórczość Mirelli von Chrupek. Nigdy nie wpisała się ona w oczywiste nurty i trendy, nigdy też nie dała się zaszufladkować, co jakiś czas bowiem odsłaniała projekt, które zaskakiwał innym podejściem formalnym. A mimo to zachowywała swój charakter, zawsze budując rzeczywistość, która miesza nostalgię, sen, retro, futuryzm i właśnie taki dziwny, podskórny niepokój. Taka jest jej ostatnia seria Beautiful Aliens, którą po raz pierwszy pokazała w maju 2023 roku w galerii Gallery WM w Amsterdamie. To portrety przedziwnych istot, którą są kobietami, a jednocześnie obcymi. Tak opisał je Maurycy Gomulicki w tekście towarzyszącym wystawie: „Doskonałe na swój unikalny sposób, różnorodne istoty są destylowane z pyłu, ich elastyczne ciała noszą chlubny metaliczny połysk. Te stworzenia nie są ani złowrogimi nekroidalnymi xenomorfami, ani też seksownymi, zielonoskórymi Wenusjankami z fioletowymi włosami”.

Czasami, gdy jestem w Warszawie, siadam z nią w kawiarni blisko jej domu. Pijemy kawę (Mirella), herbatę (ja) i jemy coś słodkiego (croissant migdałowy zwykle wygrywa wszystko). Taki mały rytuał, dzięki któremu poznajemy się bliżej. I właśnie dlatego wiem jedno: Mirella nie jest wielką fanką literatury science fiction. Ma zupełnie inne obszary, które je pociągają w literaturze.
– Francja, naturalizm, Emil Zola, Victor Hugo, dziewiętnastowieczny Paryż i totalna nędza – śmieje się artystka. Jest jednak jeden serial, do którego obie mamy słabość. – Co najbardziej mi się podoba w Star Trek Next Generation – opowiada – to fakt, że przemoc nie była tam głównym motywem. Istotne było odkrywanie i zrozumienie innych istot.

Sama w głowie mam różne odcinki, kiedy na kolejnej odkrytej planecie piękny kwiat okazywał się krwiożerczym potworem, czyhającym, by zaatakować w najmniej odpowiednim momencie. W tych odległych krainach nic nie jest oczywiste. podobnie jak w pracach Mirelli.
– Pracując nad portretami z okładek starych magazynów z lat pięćdziesiątych, sześćdziesiątych czy siedemdziesiątych, za każdym razem bardzo długo zastanawiam się, jaką transformację może dana postać przejść. Jak te piękne kobiety, bożyszcze kina, mogą mutować. Niegdyś tak nieskazitelne, harmonijne, wręcz idealne, nagle po zmianach stają się istotami rodem z odległych planet przypominającymi niekiedy bardziej prehistoryczne amonity niż ludzi. Każdej postaci poświęcam dużo czasu: po kilku tygodniach pracy staje się ona zupełnie kimś innym. Zdaję sobie sprawę, że dla niektórych te portrety mogą wydawać się złowieszcze – opowiada artystka.

Piękno jest w oczach patrzącego, podobnie pewnie jak wszystkie inne emocje, które nakładamy w momencie styczności z dziełem. Beautiful Aliens to seria portretów pięknych, ale niepokojących istot. Są tam powidoki nieśmiertelnych diw, które patrzyły na nas ze srebrnego ekranu, ale dawno przeobraziły się w coś innego. Czy też po prostu urodziły się, mieszając ludzkie fantazje o pięknych kobietach w innych galaktykach. Piękno jest w oczach patrzącego, ale intencja twórcy ma ogromne znaczenie. Dla Mirelli piękno to jedna z najważniejszych wartości, które towarzyszą jej przy kreacji.
– W pracy nad fotomontażami z tej serii granica między groteską a pięknem jest bardzo cienka – przybliża nam swoje intencje artystka. – Zależało mi na tym, by postacie mimo licznych zmian pozostały piękne. Niepokojące, ale piękne. Jest to piękno nieoczywiste, takie, które trzeba na nowo oswoić.

Portrety obcych są budowane na napięciu między postaciami, które pociągają – są sensualne, piękne, hiperkobiece – a postaciami, których się boimy. Przy rozmowie z Mirellą przypomniałam sobie film Bulwar Zachodzącego Słońca, w którym zjawiskowa, ale już starzejąca się diwa z każdą minutą staje się przerażającą postacią, która manipuluje ludźmi wokół siebie. Tam jednak wszystko jest bardziej oczywiste, a w serii Beautiful Aliens to napięcie dzieje się na znacznie subtelniejszej granicy. Może dlatego jej prace tak mocno otwierają się na tego, kto przychodzi, by jej oglądać. Nasze stany emocjonalne, refleksje intelektualne sprawiają, że nie sposób tych portretów zaszufladkować do jednej kategorii. U jednych przeważa piękno, u innych – przerażenie.

Wcześniejsza seria Miasto Niezwykłe powstała w trakcie pandemii i opowiada wizualną historię krainy, która przypomina Warszawę z innego wymiaru.
– Dla mnie był bardzo owocny czas, nic mnie wtedy nie rozpraszało – opowiada Mirella. – Mogłam siedzieć na podłodze, otoczona starymi magazynami „Stolica”, które miały piękne okładki, a także świetne kolorowe i czarno-białe zdjęcia Warszawy wewnątrz. Praca nad serią stała się tworzeniem alternatywnej rzeczywistości, tym razem w momencie, kiedy nie mogliśmy wyjść na zewnątrz. Potrafię wykreować krainy, takie, w których prawdopodobnie sama chciałabym się znaleźć. Kiedy patrzę na te prace, czuję poczucie ciepła i bezpieczeństwa. Chciałabym przejść się tymi alejkami i powąchać kwiaty, które otaczają piękną, modernistyczną architekturę. Zupełnie jednak inaczej czuję przy Beautiful Aliens. Nie mogę odpędzić się od tych wszystkich skojarzeń ze science fiction i z horrorami. Z drugiej strony mnie fascynują i patrząc na nie, zastanawiam się nad definicją piękna i tego, jak łatwo przy tego typu mutacjach popaść w groteskę. W projekcie przyświecał mi jeden cel, by nowo powstałe postacie były zachwycające. Dziwne, ale nigdy karykaturalne czy prześmiewcze. Piękne na swój sposób.

W jej technice fotomontażu jest dużo zaskakujących połączeń, które mimo wszystko są wynikiem długotrwałej i bardzo świadomej pracy – co dalej jest w kontraście do efektów uzyskanych w programach ze sztuczną inteligencją typu Midjourney. W jej pracach widać bardzo spójną całość, jakby powstały jako fotografie z alternatywnej rzeczywistości. Wszystko ma sens w swoim dziwnym wymiarze. Nie są to typowe kolażowe sklejki, które łączą w sobie różne skale i style. I ten typ pracy jest charakterystyczny dla artystki od początku, kiedy to wymyśliła sobie postać Mirelli von Chrupek.
– Stworzyłam ją, ponieważ nie umiem fotografować ludzi, a potrzebowałam bohaterki, która będzie dyspozycyjna i będzie nam się bezproblemowo współpracować – wyjaśnia mi artystka. Przez lata jej postać była eksploatowana i zmieniała się. – Po czasie przeszła jednak do innego wymiaru na zasłużony odpoczynek – śmieje się Mirella.

Kiedy próbuję wskazać, że przecież patrząc na twórczość Cindy Sherman, można znaleźć jeszcze wiele możliwości dla stworzonej postaci, Mirella jest nieprzejednana.
– Chyba nie jestem stworzona do robienia cały czas tego samego, mimo że komercyjnie to działa. Nie byłabym w stanie tak pracować. Życie jest za krótkie, a ja chciałabym spełnić się w różnych technikach.

Jest jednak coś, co łączy wszystkie jej prace i co doskonale określiła Anna Sańczuk podczas wywiadu z artystką w ramach podcastu Jak oni to robią: W jej brokacie zawsze znajdziecie szczyptę popiołu, bo podwójność leży w jej naturze. Taki tort z popiołem. I chyba nic nie może lepiej podsumować naszego życia, które właśnie miota się między Erosem a Tanatosem, w tym wszystkim zaś jest piękno.
– Piękno jest ważne w życiu, co tu dużo mówić – Mirella von Chrupek dopowiada poważnie i pewnie.

 

Mirella von Chrupek (urodzona w 1980 roku) – artystka, fotografka, projektantka dioram i kolekcjonerka. Jej zakres działania to także scenografia i małe formy rzeźbiarskie. W swoich ostatnich cyfrowych fotomontażach używa materiałów archiwalnych, tworząc alternatywne przestrzenie na pograniczu fantazji i rzeczywistości. Artystka eksperymentuje ze starymi fotografiami i skupia się na ludzkich twarzach i ich transformacjach. W latach 2014–2017 prowadziła uliczną galerię Gablotka, mieszczącą się w centrum Warszawy (ulica Marszałkowska 41), w której zaprezentowała trzynaście aranżacji. We współpracy z Sylwią Chutnik wydała fotoksiążkę Dino Bambino o przygodach bohaterów kolejnych odsłon Gablotki (Wydawnictwo Wytwórnia, Warszawa 2018). Od 2017 roku współpracuje z magazynem „Kosmos dla Dziewczynek”, prowadząc stałą rubrykę mikrokosmos Mirelli. Swoje prace, instalacje i fotografie prezentowała miedzy innymi w BWA z Tarnowie, Galerii ABC w Poznaniu, CSW Łaźnia w Gdańsku, BWA Wrocław, Muzeum Etnograficznym w Warszawie, podczas Fotofestiwalu w Łodzi, w Instytucie Dizajnu w Kielcach czy w WM Gallery w Amsterdamie. Stypendystka Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego w 2014 i 2020 roku. Mieszka i pracuje w Warszawie.

Tekst: Beata Bartecka

Zdjęcia: dzięki uprzejmości autorki