Czy obecna ekspozycja obrazów trzech artystów w przestrzeniach Narodowego Forum Muzyki obliguje do szukania związków między malarstwem a muzyką? Wydaje się, że dobór tych trzech „kompozytorów koloru” do udziału w ekspozycji nie był przypadkowy, w każdym razie zestaw prac emerytowanych profesorów malarstwa z wrocławskiej Akademii Sztuk Pięknych dowiódł trafności wyboru i pozwolił na realizację tego zbiorowego „koncertu” mistrzów obrazowania. Na wystawie swoje obrazy pokazali Piotr Błażejewski, Stanisław R. Kortyka i Marian Wołczuk. Zaprezentowali się oni pracami charakterystycznymi dla całokształtu ich twórczości, poświadczającej zarówno odrębności stylistyczno-formalne, jak i specyficzny, wynikający z tradycji wrocławskiego malarstwa, związek z koloryzmem czy ze strukturalną abstrakcją. Ponadto, niejako z racji obecności w „świątyni muzyki”, ujawnili własne – być może celowe albo raczej niezamierzone – związki z tym odmiennym medium. Wszyscy przyznają oczywiście, że preferują pracę przy muzyce, ale nie o takie upodobania tu chodzi. Wiadomo przecież, że zależności i powinowactwa między malarstwem a muzyką mają swoją długą i konsekwentną historię, notabene dość skomplikowaną i niepewną co do jej pozytywnych rezultatów.

Hasło ut pictura musica w zasadzie nabrało znaczenia dopiero w romantyzmie, choć już malarze weneccy (XVII wiek) praktykowali w dziełach zamysł transkrypcji wartości dźwiękowych na barwne, ujawniali harmonię barw albo wyprowadzali analogie optyczno-akustyczne. Te ambicje synestezyjne („słyszenie barwne”) pozwalały na utożsamianie kolorów z dźwiękami muzycznymi, później odnosili się do tego zjawiska poeci (Charles Baudelaire, Arthur Rimbaud), usiłowali przenieść w swoje treści malarze, na przykład w dziełach Williama Turnera czy Jamesa Whistlera (do nich nawiązywał w kompozycjach Claude Debussy). Poważnie w problem „korespondencji sztuk” zaangażował się Wassily Kandinsky, a to z powodu abstrakcyjnych doświadczeń z malarstwem i jego interpretującą teorią. Ten malarz, zaprzyjaźniony z muzykiem i malarzem Arnoldem Schönbergiem, bardzo wnikliwie przeanalizował teoretyczne możliwości przekładu koloru na dźwięk, ostatecznie jednak tę wspólnotę dostrzegał nie w bezpośredniości przełożenia, ale w sensie pewnej wspólnej wibracji psychicznej albo duchowej – do czego zresztą nie każdy jest zdolny. Bo – jak podkreślał – każda sztuka ma własny język i jest czymś w sobie zamkniętym, żyjąc własnym życiem (Maria Rzepińska, Historia koloru w dziejach malarstwa europejskiego). Tak więc tezy o równości między strukturą barwną a struktura dźwiękową nie da się uzasadnić. Zresztą muzyka jest określona przez czas, a malarstwo, przede wszystkim, przez przestrzeń. Niemniej rezultatem zainteresowania powinowactwami między mediami było (i jest) to, że w opisach, interpretacjach krytycznych i ocenach dzieł, zarówno muzycznych, jak i plastycznych, używa się uniwersalnych pojęć zaczerpniętych bądź z jednej, bądź z drugiej dyscypliny, stosując je zamiennie. Można więc dostrzegać piękno harmonijne lub dysharmonijne, widzieć barwę dźwięków, czyli „słuchać okiem”, rozróżniać rytmy i dysonanse, preferować polifoniczne zestawienia lub „nokturnowe” ujęcia rzeczywistości. Nie należy przy tym zapominać, że również współcześni artyści nadal sięgają do tego „niemożliwego” zamiaru korespondencji sztuk: pojawiły się synestezyjne obrazy Mikalojusa Konstantinasa Čiurlionisa czy wizualizacje twórczości Fryderyka Chopina w wydaniu Jerzego Dudy-Gracza albo Partytury do baletu Sokrates Włodzimierza Pawlaka bądź malarskie Partytury pamięci Bogusława Lustyka. Wniosek ostateczny, parafrazujący opinię Igora Strawińskiego o potrzebie nie tylko słuchania muzyki, ale także równoczesnego jej „widzenia”, jest taki, że obrazy malarskie trzeba nie tylko widzieć, lecz również się w nie „wsłuchiwać”. Usłyszmy więc, co mają do przekazania trzej kompozytorzy barwnych obrazów, autorzy cenieni z racji ich wewnętrznej wrażliwości i talentu.

Czy obrazy Piotra Błażejewskiego, Stanisława Kortyki i Mariana Wołczuka – pomieszczone albo „zorkiestrowane” w przestrzeni rozległych korytarzy budynku Międzynarodowego Forum Muzyki, korytarzy obejmujących głęboki „kanion” wewnętrznego foyer i wspinających się do poziomu czwartego piętra tego gmachu – dają się „słyszeć” w tych warunkach? Otóż już w wejściu (parter budynku) wprowadzają w ekspozycję wybrane prace tych artystów, między innymi Polifonia Mariana Wołczuka (2020), obraz Stanisława Kortyki z cyklu Rytmy… (1992–1995) oraz Epitafie Piotra Błażejewskiego (2024). To niewątpliwe preludium do poszczególnych (na kolejnych piętrach) pokazów indywidualnych już w pewien sposób ustawia nasz zmysł percepcyjny – ustawia, ale także niczego nie narzuca, ponieważ każdy z artystów idzie dalej własną linią „melodyczną” (choć w pewnej orkiestracji), każdy więc gra swoimi tematami i preferowanymi środkami wyrazu.

Najbliżej wrażenia muzyczności „wizualnej” (rodzaj możliwych tu niemal partytur) byłyby obrazy Mariana Wołczuka. Ten świadomy i konsekwentny kolorysta jest spadkobiercą długiej tradycji wrocławskiej uczelni artystycznej, w której podwaliny pod ten nurt kładli już pierwsi pionierscy nauczyciele malarstwa, aktywni od reaktywacji szkoły po drugiej wojnie światowej. Marian Wołczuk pracuje seriami, znany jest z ogromnej pracowitości, niemal codziennego „uzależnienia” od malowania: on żyje dla swojej pasji i tworzy niemal niekończące się ciągi melodyjnych zestawień barwnych, raz w ujęciach harmonijnych plam barw dopełniających się, innym razem w kontrpropozycji, ale ich zestawienia (ciepłe lub zimne) zawsze współgrają ze sobą, niemal narzucają właśnie wizualne wrażenie partytur muzycznych. Artysta gra swoimi „etiudami”, „impresjami” i „klimatami” w zasadzie codziennie. Tak słyszy siebie… i tak można chyba „słuchać” jego dzieła? Ta „polifonia” jest zapewne znakiem rozpoznawczym całej jego malarskiej twórczości.

Bardziej złożone – w sensie ich muzycznego „odbioru” – są obrazy Piotra Błażejewskiego. Ten konsekwentny geometrysta, wyrażający się w przemyślanych kompozycjach opartych na odpowiednim doborze kształtu i formy obrazowania, mniej daje prostych odpowiedzi względem (ewentualnie tu sugerowanych) związków malarstwa z jego muzycznością. Jednocześnie jednak jego (wyraźne w obrazach) powtarzalne linie (interferencje) czy obsesyjnie powtarzane „epitafie” – dźwięczą albo głęboko, w nastroju minorowym, albo bardziej optymistycznie w refleksyjnych zestawieniach, raczej przywołujących jazzowe interpretacje oraz popisy instrumentalne różnych artystów. Abstrakcyjna muzyczność obrazów Piotra Błażejewskiego jest bliska muzyce współczesnej – od eksperymentów dodekafonii po spontaniczne improwizacje mistrzów jazzu. Malarz potraktował swoją ekspozycję jako część „historii” własnej twórczości, której ciąg dalszy zapowiada. Bliska jego koncepcji obrazowania zdaje się postawa Wassilego Kandinskiego, który jako ojciec malarstwa abstrakcyjnego i uważny obserwator możliwych jego powinowactw z muzyką ostatecznie preferował „czystość” malarską, którą widział jako odpowiednik „czystości” muzyki – czyli stawiał na autonomiczne wartości tych odrębnych mediów, które przemawiają różnymi środkami wyrazu. W pracach Piotra Błażejewskiego tę autonomiczność wypowiedzi organizują jego „struktury” – związki „cząstek” malarskich podporządkowane ich liniowości, czyżby także linii melodycznej?

Malarska twórczość Stanisława Kortyki jest z kolei bardziej zróżnicowana w sensie zawartych w niej treści, jak i towarzyszącej jej linii formalnej. Cykle prac sięgających i do tradycji koloryzmu, i do dokonań wrocławskiego strukturalizmu (pewnej tendencji właściwej dla sztuki lat siedemdziesiątych, osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych) dają możliwości równie zróżnicowanego ich „przesłuchiwania”. Brzmią w tych pracach poważne tony muzyki symfonicznej, na przykład w Rytmach, następujące po sobie formy kamienne „dźwięczą” bowiem nader uroczyście, choć mrocznie, czasami melancholijnie. Z kolei inne prace – formatami mniejsze – są jak preludia do utworów, które dopiero w ich wieloilościowych „zorkiestrowanych” cyklach mogą wybrzmieć pełnią doznań i olśnień. Melodyczność tych prac jest po stronie tego, co zawsze jednak łączyło muzykę z malarstwem, a mianowicie ich wspólnego pierwiastka poetyckiego – tego uroczystego, zaangażowanego tonu duszy poety naciskającego na „klawisze” swojej wrażliwości i transponującego te doznania na ich wyraz medialny, obecny zarówno w malarstwie, jak i w poezji czy muzyce. Grać można na wszystkich strunach naszej artystycznej duchowości i jej rejestrach, co zwykle przydarza się dojrzałym artystom, których życie wyposażyło w szeroką skalę możliwości twórczych i doznań, a co jest możliwe właśnie do zapisania na płótnie, tak by mogło to znaleźć swoją kontynuację w procesie odbiorczym. Stanisław Kortyka wyznaczył swoim twórczym zamysłom pewien „horyzont” – daleki i trudny, bo zmuszający do stałej uważności i skupienia. Ale także taki, do którego można ciągle dążyć w nadziei jego dosięgnięcia, ambitnego zamiaru, co tłumaczy zawsze dobrą sztukę i jej grę z odbiorcami.

Wystawy obrazów trzech malarzy, a w zasadzie ich indywidualnych propozycji, można „słuchać oczami” do końca czerwca, co może skutkować doznaniem tych „wewnętrznych wibracji”, które przydarzają się wrażliwym na sztukę odbiorcom.

Tekst: Andrzej Saj

Zdjęcia: S. Przerwa, Karol Sok, materiały organizatora