Targi Paris Photo odbywają się corocznie w listopadzie od dwudziestu siedmiu lat. Tej jesieni powróciły do Grand Palais, po przerwie trwającej od 2019 roku, spowodowanej pandemią koronawirusa. Grand Palais (Wielki Pałac) to imponująca przeszklona hala wystawowa położona w paryskiej ósmej dzielnicy, która została zbudowana na wystawę światową w 1900 roku. Jak deklaruje Florence Bourgeois, dyrektorka Paris Photo, podczas dwudziestej siódmej edycji targi zapisują nowy rozdział w swojej historii w tym kultowym miejscu i kontynuują misję: goszczenie najlepszych międzynarodowych i francuskich galerii, przy jednoczesnym docenieniu początkujących artystów i artystek oraz tworzeniu przestrzeni dla książek fotograficznych. Nie jest to jednak po prostu odtworzenie tego samego programu, konkurencja między targami wymaga ciągłego wprowadzania nowości. W tegorocznym Paris Photo oznaczało to trzy jednoczesne działania: zwiększenie udziału artystek (w tym roku wyniósł on 38%), utrzymanie sekcji wydawniczej i zwiększenie liczby osób kuratorskich. To ostatnie znajduje odzwierciedlenie w nowej sekcji „Voices”, przygotowanej przez: Elenę Navarro (założycielkę FotoMexico), Azu Nwagbogu (założycielkę Lagos Photo Festival) i Sonię Voss (niezależną kuratorkę).
Na Paris Photo w tym roku wybrałam się po raz pierwszy, jeszcze w podróży czytałam informacje o programie. Mojego zapału nie wzbudziły zawarte w nim deklaracja o zwiększeniu obecności kobiet na targach, uważam bowiem, że nie powinno to wynikać z odgórnych założeń ani mieć charakteru innowacji, ale od dawna stanowić oczywistą część tej imprezy. Kiedy weszłam do ogromnej, zatłoczonej hali Grand Palais i zaczęłam spacer alejkami, gdzie w niewielkich przestrzeniach prezentują się galerie z całego świata, szybko się zorientowałam, że otoczyła mnie w większości zaskakująco tradycyjna fotografia o dekoracyjnym charakterze. Zrozumiałam, dlaczego przy takiej selekcji konieczne było podkreślanie widoczności fotografek. Obserwacje tłumu i jego dynamiki uświadomiły mi, że największą uwagę skupiają na sobie wielkie nazwiska: August Sander, Edward Weston, Patrick Demarchelier, Arthur Elgort, William Klein, Horst P. Horst, Guy Bourdin, David LaChapelle, Hiroshi Sugimoto, Erwin Olaf. Mogłabym jeszcze długo rozwijać tę listę, bo w jedno listopadowe popołudnie w towarzystwie setek innych osób miałam możliwość zobaczyć „na żywo” prace właściwie wszystkich klasyków fotografii, których do tej pory znałam jedynie z książkowych reprodukcji. Ale, co ciekawsze, przyglądać się też, jakie wrażenie wywołują – od westchnień zachwytów przez obowiązkowe zdjęcie zdjęcia po decyzję o kupnie. Christy Turlington z myszą na ramieniu, uchwycona przez Patricka Demarcheliera w formacie 84 ´ 99 cm, w edycji 3/8 kosztowała 83,5 tysiąca euro i wzbudzała spore zainteresowanie. Dla mnie te kilka godzin spędzonych w Grand Palais było okazją do skonfrontowania się z masowym gustem i spełnianiem jego oczekiwań przez rynek sztuki, ale i z własnymi fascynacjami, tlącymi się z różną intensywnością przez lata. Oglądany kiedyś z wypiekami na twarzy na stronach czasopisma „Foto Pozytyw” Erwil Olaf dziś wydaje mi się zawstydzająco kiczowaty i nie marzę już o odbitce Hiroshiego Sugimoto, ale prace Lee Friedlander wywołują mój niesłabnący zachwyt. Poza tym urzekła mnie selekcja dwóch niewielkich galerii z Budapesztu: Longtermhandstand, pokazującej prace Dorottya Vékony, nienachalnie odnoszącej się do problematyki kobiecej płodności, oraz TOBE, prezentującej między innymi Kincső Bede, której prace zabierają w podróż do Transylwanii i dzieciństwa artystki tam spędzonego.
Skupienie na krajach Europy Wschodniej było mocno zarysowane na tegorocznym Paris Photo. Pomijając stereotypizujące, skrótowe zagarnianie do, chyba nadal atrakcyjnego z punktu widzenia Zachodu, worka „Wschód”, interesująca okazała się nowa sekcja „Voices” i przygotowana przez Sonię Voss wystawa Four Walls. Kuratorka wytypowała na nią galerie: z Bukaresztu (Anca Poterasu), Pragi (Fotograf Contemporary), Kowna (Photography Gallery), Warszawy (Monopol) oraz z Francji (Alexandra de Viveiros), specjalizującą się w fotografii ukraińskiej. Odniosła się do historii tych krajów w XX wieku, od końca drugiej wojny światowej do upadku Związku Radzieckiego przez pryzmat czterech ścian sypialni: „W systemie przymusu sowieckiej okupacji […] sypialnia była czasem laboratorium, czasem osobistym teatrem, czasem obserwatorium” – zauważa. Intymność i eksperymenty stały się zatem centrum prezentacji prac kilkunastu artystek i artystów, w tym Zygmunta Rytki, który badał możliwości fotografii konceptualnej, i Gabriele Stötzer, posługującej się swoim ciałem jako środkiem wyrażania politycznego sprzeciwu (oboje w kolekcji Galerii Monopol). Sonia Voss przygotowała również w ramach sezonu Francja-Litwa wystawę The Forms of Things, The Forms of Skulls, Forms of Love prezentującą trzy pokolenia litewskiej fotografii – od czasów sowieckich do dziś. Voss wybierała między innymi z kolekcji 1,6 tysiąca zdjęć (z lat sześćdziesiątych, siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XX wieku) przekazanych Francuskiej Bibliotece Narodowej przez Litewskie Towarzystwo Sztuki Fotograficznej pod patronatem fotografa Antanasa Sutkusa, pragnącego propagować fotografię swojego kraju w czasach izolacji. Do tego doszły prace kolejnego pokolenia z kolekcji Centre Pompidou, głównie z lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Wybór uzupełniły współczesne fotografie z kolekcji Litewskiego Związku Fotografów w Wilnie i Kownie.
Polskę, poza wspomnianą już Galerią Monopol, na targach reprezentowały galerie Raster oraz Jednostka. Raster zaproponował zestawienie dwóch artystek – Anety Grzeszykowskiej i Zofii Rydet. W ich wybranych na tę okazję pracach pojawia się kobiece ciało, a sposób jego przedstawiania czerpie z tradycji surrealizmu. Jednostka zaś przyjechała z pracami Rafała Milacha z serii Strajk oraz Weroniki Gęsickiej z serii Encyklopedia, z towarzyszącą jej premierowo książką. Mocnym polskim akcentem była również wystawa Villa Polonez w Instytucie Polskim w Paryżu, która odbyła się w ramach festiwalu Photo Days, równolegle do Paris Photo. Jej kurator, Paweł Bąkowski, zaprosił na nią: Jacka Fotę, Weronikę Gęsicką, Huberta Humkę, kinoMANUAL (Aga Jarząb i Maciek Bączyk), Julię Klewaniec, Michała Łuczaka, Annę Orłowską, Monikę Orpik, Witka Orskiego, Michała Sitę i Adę Zielińską. W eleganckich i trochę spatynowanych wnętrzach tymczasowej siedziby Instytutu Polskiego pojawiły się prace odnoszące się do wątków transformacji, narodowej tożsamości i historii. Bez patosu i nostalgii, za to z odwołaniami do architektury, umiejętnie rozgrywając dialog między przeszłością a teraźniejszością.
Po zakończeniu Paris Photo zostałam jeszcze kilka dni w Paryżu, żeby już bez tłumów pooglądać spokojnie wystawy Photo Days i Photo Saint Germain (kolejnego festiwalu trwającego równolegle do targów, odbywającego się w dzielnicy Saint-Germain-des-Prés). Bez zaskoczenia odkryłam, że to, co najciekawsze, działo się poza monumentalną halą Grand Palais. Nieopodal niej, w Jeu de Paume, zobaczyłam dwie wspaniałe, precyzyjnie zaplanowane wystawy: Tiny Barney Family Ties i Chantal Akerman Travelling. Na ekspozycję Barney złożyły się intymne, często teatralne portrety rodziny i przyjaciół artystki, uchwycone w ich codziennym otoczeniu. Barney eksploruje tematy związane z relacjami międzyludzkimi, hierarchią społeczną i emocjonalnym krajobrazem zachodniej klasy wyższej. Tworzy wizualne narracje pełne detali, które są niczym rewersy prac innej amerykańskiej fotografki, Nan Goldin, skupiającej się na surowym, często brutalnym obrazie życia osób wykluczonych. Z kolei wystawa Akerman to retrospektywa, która ukazuje unikalne podejście belgijskiej reżyserki do ruchu, przestrzeni i czasu, łącząc fragmenty jej filmów, instalacji wideo i fotografii. Wystawa koncentruje się na zagadnieniach migracji, pamięci i codzienności, odzwierciedlając innowacyjne podejście do sztuki wizualnej i narracji filmowej.
Większość wystaw z programu Photo Days została zlokalizowana w galeriach w dzielnicy Le Marais w trójkącie między Centrum Pompidou a placami Bastylii i Republiki. Wybrałam się tam na spacer. Na początku trafiłam do Rabouan Moussion, co nastroiło mnie sceptycznie, ponieważ galeria postawiła na gwiazdorską selekcję Highlights, podbijając w ten sposób swoją prezentację w Grand Palais. Obejrzałam więc ogromne, przeestetyzowane fotografie Vincenta Fourniera, Claudea Gassiana, Quentina Lefranca, Erwina Olafa, Jonathana Potany, Jaya Ramiera, Stephana Vanfleterena, które miały mnie skłonić do refleksji nad przestrzenią i czasem. Moim highlatem tego dnia okazała się jednak inna wystawa: Bridge Falling Down, Soon Rising Up Nhu Xuan Hua w galerii Anne-Laure Buffard, będąca intensywnym dialogiem pamięci artystki i cyfrowo przekształconych fotografii z jej rodzinnych archiwów. W ciasnej przestrzeni fotografie połączono z instalacjami przypominającymi ołtarze, pełnymi symboli nawiązujących do wietnamskiej tradycji. Kompozycje stworzyły napięcie między chaosem a dążeniem do harmonii, oferując zestaw wrażeń wykraczających poza wizualność. Wszystko to razem stanowiło naprawdę oryginalną refleksję nad kruchością intymnych przestrzeni, dla której punktem wyjścia był tajfun Yagi, nawiedzający północny region Wietnamu w 2024 roku. Solidną przeciwwagą dla tego doświadczenia stała się dla mnie obejrzana na koniec pobytu w Paryżu wstawa Lines and Bodies japońskiego fotografa Yasuhiro Ishimoto w LE BAL, której kuratorkami są Diane Dufour i Mei Asakura. Złożyło się na nią sto sześćdziesiąt dziewięć oryginalnych odbitek autorstwa Ishimoto, zaprezentowanych w stonowanej, minimalistycznej aranżacji na dwóch piętrach galerii w sposób przypominający labirynt. Wystawa ukazuje unikalne podejście artysty do fotografii, w którym architektoniczne formy i sylwetki człowieka stają się równorzędnymi elementami wizualnej narracji. Artysta, czerpiąc inspirację z modernizmu, zestawia geometryczne linie, cienie i kształty z subtelnością i dynamiką ruchu ludzkiego ciała. To pierwsza w Europie wystawa Ishimoto, który pozostaje mało znany w naszej części świata.
Z Paryża wyjechałam, nazbierawszy inspiracje dotyczące zarówno tego, co w pracy nad wystawami fotograficznymi warto robić, jak i tego, czego raczej unikać. Z natłokiem obrazów i myśli w głowie, ale mimo to – chęcią powrotu w przyszłym roku. Czuję, że w tym gąszczu można wydeptywać swoje ścieżki, dawać się na zmianę przyciągać i odpychać, tracąc entuzjazm, by znowu za rogiem go w sobie wskrzesić.
Tekst: Agata Ciastoń
Zdjęcia: dzięki uprzejmości Paris Photo, Agata Ciastoń