Jeszcze do 26 stycznia 2025 roku w BWA Wrocław Główny można zobaczyć kolejną ciekawą wystawę kuratorowaną przez Joannę Kobyłt, laureatkę nagrody WARTO z 2023 roku w kategorii Sztuki Wizualne, przyznawaną przez „Gazetę Wyborczą”. Wciąż mam w pamięci świetną wystawę Podróż do wnętrza Ziemi, za którą została wówczas doceniona i o której pisałam również na łamach „Formatu”[1]. Tym razem jej kuratorskie poszukiwania zabierają nas w świat mitu, baśni, fantazji. Wystawa Świątynia baśni została zbudowana wokół lokalnych, związanych z obszarem Karkonoszy i sięgających średniowiecza ludowych mitów i legend – postaci Karkonosza, zwanego także Duchem Gór czy Rzepiórem, Liczyrzepą (niem. Rübezahl, czes. Krakonoš). Jedno z jego pogańskich przedstawień to fantastyczna postać dwunożnej hybrydy gryfa, czarta i jelenia, wspartej o kostur – figura wędrowca i jednocześnie króla zwierząt tutejszych lasów. Zgodnie z tradycją kultywowaną jeszcze przez niektórych ludzi gór to jemu należy oddać cześć i nisko (najlepiej do samej ziemi) się pokłonić, wchodząc na szlak. Dla mnie zawsze był odpowiednikiem brytyjskiego Herna Myśliwego z pełnych magii średniowiecznych lasów Sherwood, którego objawianie się na szklanym ekranie ukształtowało nowy romantyczny duchowy rys całego pokolenia dzieciaków lat osiemdziesiątych, oglądających serial Robin Hood Richarda Carpentera i Paula Knighta, z niezapomnianą ścieżką dźwiękową stworzoną przez Clannad.
Wystawa, którą oglądamy w BWA, jest eklektyczna: opowiadając o relacji człowieka z przyrodą, z dziką fantazją łączy modnego dziś Timothy’ego Mortona i jego Mroczną ekologię (wydaną po polsku w 2023 roku[2]) z naznaczonymi pierwiastkiem szaleństwa poszukiwaniami nowej duchowości narodowej w projekcie Duchtyni Stanisława Szukalskiego z lat trzydziestych XX wieku (i jej późniejszych rozwinięć z późnych lat siedemdziesiątych[3]), z dziewiętnastowiecznymi ludowymi podaniami o Karkonoszu, a także z pracami współczesnych twórców wizualnych oraz elementami scenograficznego historyzującego kostiumu, zastosowanego jako oprawa dla prezentowanych obiektów, i wreszcie z praskamielinami – eksponatami wypożyczonymi z uniwersyteckiego Muzeum Geologicznego im. Henryka Teisseyre we Wrocławiu.
Jedno ze współczesnych dzieł kojarzy się z symbolizującym Absolut monolitem z filmu 2001: Odyseja kosmiczna Stanleya Kubricka – prostym w formie obiektem, surrealnym, obcym, wysyłającym w przestrzeń sygnał, jakąś pierwotną energię. To minimalistyczna, zajmująca całą salę instalacja Pawła Kulczyńskiego, wielka, przeskalowana piszczałka, jaką znamy z kościelnych organów, emitująca dźwięk o częstotliwości 33 MHz. Fale o tej wartości pojawiają się w momencie katastrofy lotniczej, trzęsienia ziemi czy tsunami i kojarzą się na poziomie fizycznego doświadczenia ze stanem zagrożenia. Na wystawie rezonują niepokojąco (choć może dla innych kojąco) z ciałem widza, po chwili zupełnie zniewalając.
Niezwykła, niczym scenografia filmu science fiction, praca duetu Inside Job (Uli Lucińskiej i Michała Knychausa) przypomina skok w czasie na Ziemię, gdy już nic nie jest takie, jakie znamy – całkiem jak u Wehikule czasu Herberta George’a Wellesa, czy zaburzonej dylatacją czasu misji załogi Star Treka. Oto rosną dziwne rośliny, połączone osobliwą elektryczną instalacją z tajemniczą, mokrą, ciemną i lepką substancją zamkniętą w odstojnikach. Nachylonymi kielichami przeglądają się w równych taflach jak w lustrach. Wchodzimy w ten mroczny świat, świat po człowieku.
Sporą część prac na wystawie stanowią tkaniny, które w polu sztuki przechodzą renesans. Jakby miękka, otulinowa materia mała nas ochronić niczym namiot lub ciepły koc, pod którym możemy bezpiecznie się schować. Okazały gobelin stworzyli Justyna Baśnik i Paweł Baśnik, pokazano ponad studwudziestoletnią tkaninę Wandy Bibrowicz, sporych rozmiarów tekstylną instalację i kurtynę Marty Niedbał, fantastyczne żakardy Stacha Szumskiego.
Bezpośrednio do legend o Karkonoszu odnoszą się prace Urszuli Broll, Henryka Wańka, Magdaleny Wrońskiej-Wiater, które zostały ujęte we wspólny mianownik dzięki zastosowanej scenografii, nawiązującej kształtem i motywami do architektury i wystroju Sagenhalle Hermanna Hendricha – dawnego, nieistniejącego już małego muzeum poświęconego Duchowi Gór w Szklarskiej Porębie z początku XX wieku. Ta sama scenografia, odwołująca się jednocześnie do secesji i sudeckiej architektury ludowej, ramuje również szkice Szukalskiego, gwasze Aleksandry Waliszewskiej i gobelin Bibrowicz, tym samym stanowi łącznik między pracami pochodzącymi z odległych od siebie porządków i czasów. Mieszanie starego z nowym jest tu podstawowym kuratorskim zabiegiem, pozbawionym wartościowania. W porządku tym praskamieliny – trylobity i amonity – to nasze naturalne „starożytności”, przedcywilizacyjne byty same w sobie, które dopełniają współczesny dialog z naturą i stanowią pewne kontinuum między zachowanymi śladami z zamierzchłej przeszłości i fantazjami na temat tego, co może nadejść w dalekiej przyszłości. Ten obiektowo-ludzki porządek dopełnia specjalnie wyprodukowany na wystawę film Żywa woda Jagody Dobeckiej. To osadzony w naturalnej scenerii lasu dialog potoku Wilczka z młodą kobietą – liryczna opowieść, swoista oda do natury, w której równoprawnymi podmiotami i narratorami są istota ludzka i pozaczłowiecza obecność.
Symbole – mityczne hybrydy, dawni pogańscy święci i bohaterowie, mitologiczne przypowieści – łączą się, patrzą na nas z obrazów, książek, rycin, gobelinów. Obiekty naturalne i fantastyczne przyglądają się nam uważnie, tworzą nowy, niesamowity przekaz. Po co to wszystko? – można by zapytać. Z tekstu o wystawie płynie jasny przekaz, że chodzi właściwie o eskapizm, o lęk o jutro i poszukiwanie pocieszania w sferze mitu, baśni, która może zaczarować świat. Która daje pocieszenie i ukojenie wobec poczucia bezsilności i braku sprawczości. To zatem wystawa ku pokrzepieniu serc. Po Mortonowsku „dziwna”[4] i zaskakująca. I dosłowna – nową pogańską świątynią staje się galeria sztuki, a dzieło sztuki to sacrum, do którego możemy się uciekać się pod obronę, gdy skonstruowany przez nas świat zawodzi i nie oferuje bezpiecznej przyszłości. Zresztą poszczególne części wystawy zostały nazwane zgodnie z logiką świątynnej nomenklatury: nawa główna, kaplica, krypta. A instalacja Justyny Baśnik Tabernakulum wprost odwołuje się do gotyckiej formy wystroju świątynnego, w którym czczona jest nie nieprzerwana obecność boska, a pradawny amonit.
Obcowanie ze sztuką, doświadczenie obecności artefaktu, przeżycie estetyczne mają zaspokoić duchowe potrzeby współczesnego świeckiego człowieka. Dobrze znamy tę historię z okresu modernizmu, która dziś zatacza tutaj koło. Co ciekawe, wejście na recepcję galerii sąsiaduje ze znajdującą się vis-à-vis katolicką kaplicą dworcową. W poszukiwaniu metafizyki możemy zatem dosłownie wybrać, które drzwi są dla nas odpowiedniejsze (a może i w jakiej kolejności). W założeniach wystawy można wyczuć pobrzmiewające newage’owe sentymenty, wygląda na to, że siedzimy na palącej plaży i zza parawanów z nadzieją wypatrujemy nadciągającej ery Wodnika. Kiedyś popularne etykiety stały się jednak już niemodne, a hasła wyświechtane, ale idee pozostały – podążamy za intuicją, troszczymy się o środowisko i byty inne niż ludzkie, odrzucamy autorytety instytucji religijnych, lecz pragniemy duchowego uwznioślenia i metafizyki. Wycieczka w ten świat jest potrzebna. Wycieczka na tę wystawę jest potrzebna.
Tekst: Patrycja Sikora
Zdjęcia: materiały organizatora, fot. Alicja Kielan
[1] Patrycja Sikora, Kilka prawd o człowieku. O wystawie podróż do wnętrza Ziemi we wrocławskim BWA, https://format.asp.wroc.pl/index.php/2023/06/07/1908/ [dostęp: 3 stycznia 2025].
[2] Timothy Morton, Mroczna ekologia. Ku logice przyszłego współistnienia, przeł. Anna Barcz, Oficyna Związek Otwarty, Warszawa 2023.
[3] Lechosław Lameński, Stach z Warty Szukalski i Szczep Rogate Serce, Wydawnictwo Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, Lublin 2007, s. 203.
[4] O kategorii dziwności u Mortona pisze Andrzej Marzec w tekście Wspólnota spod ciemnej gwiazdy – wplątani w grząski, ekologiczny półświatek, [w:] Timothy Morton, Mroczna ekologia…, s. 34.