Podczas podróży w górach czy w lesie zdarza się czasem taki moment, gdy przewodnik prowadzi tak, że ma się wrażenie, że kluczy, robiąc dobrą minę do złej gry, traci pewność co do odległości celu, niejako gubi i rozmywa się w tej podróży. Przez chwilę wydaje się, że do wyczekiwanego miejsca jest jeszcze niebezpiecznie daleko, że cel się oddala, kiedy on pewnie i spokojnie doprowadza na skraj doliny, lasu czy na szczyt i otwiera przed towarzyszem drogi oczekiwany widok jej kresu. Widok, który sprawia, że jeszcze niedawno mnożące się w głowie pytania czy obawy ustępują zadziwieniu, zachwytowi oraz poczuciu, że od początku wiedział, dokąd podąża.
Podobne odczucie towarzyszy mi podczas rozmów z Hubertem Bujakiem o jego obrazach. Prowadzi w nich do prostej, zwykle pozytywnej konkluzji, ale nieoczywistą drogą. Mając pewność, że wie, co robi, staram się czasem celowo sprowadzić go na manowce, aby wprowadzić element zaskoczenia i skomplikować wspólne dążenie do ostatecznego rozszyfrowania, ustalenia współrzędnych, określenia azymutu. Choć trochę przeciągnąć na swoją stronę, swoją ścieżkę. Nigdy tego nie bagatelizuje, ale zawsze to on prowadzi, jakby przeczuwając cel intuicyjnie. Jakby nie była mu obca ani ta pokusa, ani ta trasa. A szczególnie ta (do)wolność. Twórcze nieskrępowanie, podporządkowanie tematyki wyrazowi, nie tylko określają jego styl estetycznie, ale także stoją u podstaw jego pojęcia istoty kreacji. W zamieszczonym na swojej stronie internetowej artist statement czytamy: „Obraz musi być dla mnie zaskoczeniem i jego głęboki sens musi pochodzić ze sfery, która nie jest całkowicie rozumowa” (hubertbujak.com). Jako ważną wytyczną podkreśla również uniwersalność, która sprawia, że jego sztuka w płaszczyźnie i tworzenia, i odbioru jest oparta bardziej na odniesieniach, w obrębie których (u)sytuowane jest dzieło, niż na konkretnym czasie i miejscu jego powstania. „Wykorzystuję w swojej twórczości motywy, formy i obiekty, które dobrze znam i które stanowią część mojej własnej biografii i na podstawie tych inspiracji buduję znaczenia, które wykraczają daleko poza moje doświadczenie i rozumienie” – wyjaśnia. Ale malarstwo Huberta Bujaka to nie tylko emocje. Śledzenie finału jego eksploracji na płótnie przynosi również przyjemność intelektualną. Potrafi pozostawić widza z satysfakcją adekwatności ostatecznego wyboru, a jednocześnie ujawnić ślad artystycznych poszukiwań, tego zaskoczenia, oddania pola nieskrępowanej ekspresji właśnie. Jakby droga do spełnienia musiała być kręta, wybory – niełatwe, a rozterki – zaznaczone gdzieś między liniami, warstwami, kształtami, pociągnięciami pędzla. A przecież artysta tworzy, dopóki szuka. I tylko wtedy bywa nieomylny, kiedy wierzy, że może się mylić.
„Wiem, że obraz o czymś mówi, ale nie wiem, o czym, ja wiem, że trzeba go namalować” – stwierdza. Maluje nie tylko ilustracje, lecz również wizje, nie tylko pejzaże, ale i opowieści, nie tylko postacie, lecz również osobowości. Jego malarstwo jest bardzo konfrontacyjne, zobowiązujące. Trudno „odzobaczyć” obraz, z którym autor nas zapoznał. Tak jak jego postaci, przedmioty, drzewa twardo osadzają się w ramach czy kompozycjach, równie mocno zapadają w naszą wyobraźnię. Przeformułowują myślenie o dzisiejszym malarstwie, które często jest surrealistyczne, miękkie, pastelowe, zostawiające nas na styku nie tylko dwóch światów, ale także dwóch trybów poznawczych – zaprasza do tego wyimaginowanego, utopijnego, nieistniejącego, sprawiając, że balansujemy na krawędzi świata rzeczywistego. Także estetycznie i emocjonalnie. Inaczej jest w twórczości Huberta Bujaka – choć również pozostająca na pograniczu realności przedstawień, nie egzystuje w oderwaniu od rzeczywistości, wręcz przeciwnie, stoi w nim mocno, niemal fizycznie, namacalnie, niczym duże i masywnie „ciosane” bose stopy bohaterów (zawsze męskich), niosące ich twarde, zbite, geometryzujące sylwetki. Stanowcze kontury i podkreślające je odważne kompozycje – wertykalne czy horyzontalne – osadzają nas w świecie, jaki znamy, czujemy, przemierzamy. Autor daje nam to, co oswojone i spotykane co dzień – drzewa, drogi, pejzaże miejskie i naturalne, sytuacje z przedmiotami codziennego użytku, snop siana, naczynie, pojazd… Częściej zobaczymy u niego wiadro niż butelkę, częściej płomień niż kwiat, najczęściej – drzewo. Unikalność i wybitność jego malarstwa polega nie na niezwykłości przedmiotów, ale na zaskakującym ich doborze. Zestawienie dobrze znanych rzeczy, miejsc, sytuacji wpisuje w nowe, zaskakujące okoliczności. Daje w ten sposób nowe życie nie tylko obiektom czy postaciom, ale także niepozornym historiom, które mogą dzięki temu być opowiedziane, wysłowione na nowo, inaczej, raz jeszcze. Człowiek wypijający rzekę z butelki, wykraczający poza horyzont, śpiący w łóżku pod słupami napięcia – wszystko to może być tak pozytywne, sielankowe, jak i złowieszcze niczym buty niepokojąco pozostawione na krawędzi mostu. Katastrofa samolotu, katastrofa ekologiczna albo dramat ludzki zdają się wydarzać po to, by pokazać ponurą perspektywę …lasu, drzew skazanych na zniszczenie. Drzewa, jako ulubione motywy twórcy, stają czymś więcej niż przedmiotami, podlegają antropomorfizacji, a nawet paraboli. Hubert Bujak opowiada o tym, co dzieje się ze światem, za pomocą tego, co dzieje się z drzewami, drzewom. Nie zabrakło ich na żadnej z malarskich odsłon w ostatnim czasie.
W poprzednim roku kalendarzowym, pracowitym i owocnym, autor zaprezentował się na czterech pokazach. Rozpoczął go wystawą Patrz prosto w oczy (styczeń 2024 roku), zrealizowaną w duecie z Anką Bujak w Galerii Sztuki w Legnicy. Zobaczyliśmy tam między innymi instalację Scrolling, powstałą z ponad czterdziestu małych obrazków z „przypadkowymi” treściami, niczym wpadające w mediach społecznościowych tak zwane rolki. Strumień myśli z charakterystycznymi dla autora motywami: codzienne przedmioty w niecodziennych okolicznościach (rynna, beczka, piorun, czołg), nieżyciowe scenariusze na życiowe sytuacje (kowadło spadające na dom, nogi wyzierające z chmur, człowiek pożerający drogę) i niebanalne sztafaże banalnego (mężczyzna pień, głowa ręka). Te małe kadry codzienności, która sprawia, że widz czuje się zdezorientowany i wrzucony w świat bez reguł (choćby prawideł fizycznych), pozwalają z kolei po raz kolejny sytuować twórczość Huberta Bujaka między osobistą ekspresją a ekspresjonistyczną manierą „szkoły wrocławskiej”. Jak bowiem wspomina artysta, niezmiennie, już zresztą od nastoletnich lat, inspiruje się twórczością tutejszych przedstawicieli nurtu z przełomu wieków – Zdzisława Nitki i Krzysztofa Skarbka. W tle, jako inspiracja, pojawia się również trzecia postać – jest to Waldemar Cwenarski, którego malarstwo mimo niejednokrotnie ciężkiej tematyki wyróżniały świeżość, pomysłowość, a nawet pewna lekkość.
Na kolejnej wystawie, Fragmenty, prezentowanej w konińskiej Wieży Ciśnień (luty 2024 roku) autor posunął się dalej – do eksperymentu z formatem prac. Obrazy, które składały się na ekspozycję, wyróżniały się rozbiciem na kilka blejtramów, tak by tworzyły nietypowe kształty, gabaryty, ale i zaskakujące skojarzenia. „Nieregularny format obrazów powoduje, że odbieram je jako wycinki z większej całości, jak znalezione, przypadkowe kawałki »układanki«. Chciałem, żeby obrazy były odczytywane jako fragmenty, migawki rzeczywistości paralelnej do tej, którą znamy” – komentował w tekście towarzyszącym ekspozycji (ckis.konin.pl/hubert-bujak-fragmeny). Skrawki codzienności – ponownie zestawione w wielkoformatową instalację na ścianach galerii – stały się materią kolejnej wystawy, tym razem we włoskim mieście Latina, w galerii Spazio COMEL (czerwiec 2024 roku). Przyniosły artyście wygraną w postaci wystawy indywidualnej Fotogrammi. Nel fusso della memoria (Photograms. In the Flow of Memory). Przypominające malarstwo, rejestracje samochodów czy rysunki na podartych fragmentach tektury aluminiowe tablice (reliefy) pokazały tym razem w niedużej skali talent Huberta Bujaka do tworzenia prostych przesłań, ale o dużym potencjale, zarówno plastycznym, jak i profetycznym. Projekt wsparły Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, a także Instytut Adama Mickiewicza.
Wystawa Światło zachodu, którą prezentował na przełomie 2024 i 2025 roku we wrocławskich Bulvarach, zawierająca prace stworzone w ramach stypendium artystycznego Prezydenta Miasta Wrocławia, była jego czwartą prezentacją w pracowitym roku. Był to kolejny ekspresjonistyczny coming out malarza, do którego nawiązywał poniekąd tytuł ekspozycji – nawiązujący do kuszącego miasta, stolicy zachodniej Polski , który jawił się młodemu twórcy jako kolebka zachodniej wolności twórczej, świeżości i kosmopolitycznego fermentu artystycznego. Pod wpływem wspomnianych wrocławskich twórców rozwinął własny, oparty na ekspresjonistycznych wpływach styl, którego kolejnymi filarami są „osobisty” prymitywizm i trybalizm (szczególnie we wcześniejszej twórczości), a także – oczywista w jego artystycznej proweniencji – rzeźbiarskość przedstawień malarskich. Dał im mocny wyraz podczas wystawy w popularnej i lubiącej sztukę przestrzeni zrewitalizowanego Nadodrza. W pewien sposób odniósł się również twórczo do tej drogi, pokazując siebie jako niemowlę czy jako dziecko w wiejskich realiach, w obu wizerunkach zanurzone bardziej w świecie natury niż ludzkim. To zresztą dla artysty charakterystyczne, że człowiek, który pojawia się w jego pracach, funkcjonuje naturalnie jako symbiotyczny element przyrody i bywa motywem kontrastującym – zaburzającym odwieczne prawidła „zielonego” uniwersum, wprowadzającym (nie)porządek cywilizacji do odwiecznego porządku dzikiej natury.
Tekst: Justyna Teodorczyk