Justyna Teodorczyk: Sztuka jest dla ciebie zarówno osobistym doświadczeniem, jak i narzędziem działań nie tylko artystycznych, ale także ludzkich czy społecznych. Jak doszłaś do odkrycia takiego jej potencjału oraz swojej „supermocy” jako artystki?
Ewa Cieniak: Od czasu, gdy sześć lat temu ponownie zajęłam się sztuką, miałam potrzebę, by opowiedzieć o sobie. Zaczęło się od Stołu z siedmioma nogami, który symbolizuje członków mojej rodziny. To był mój akt otwarcia się na sztukę, na tworzenie i zaufanie sobie. Wykonanie tego projektu było puentą i artystycznym sposobem przepracowania trudnych kwestii z przeszłości. Przerabiałam w nim swoje doświadczenia, traumy, blokady, niechęci, żale. Kiedy zmierzyłam się nimi przez sztukę, zobaczyłam rezultat oraz doświadczyłam tego, jak mnie to uwalnia – zrozumiałam, że sztuka jest mi znów bliska i czuję jej moc. Chyba z tego szczęścia, z radości, luzu i wolności, poczułam, że jest we mnie potencjał i zdolność, by opowiadać o innych ważnych kwestiach.
Czerwona nitka, wystawa prezentowana latem 2024 roku w wałbrzyskiej Starej Kopalni, a od stycznia do marca 2025 roku także w legnickiej Galerii Sztuki, opowiada o doświadczeniu depresji i jest nie tylko ekspozycją, ale także dogłębnym projektem społecznym. Opowiedz o tym proszę.
Wystawa zawiera siedem wielkoformatowych haftów wykonanych czerwoną nicią, przedstawiających portrety autentycznych kobiet, które zaprosiłam, a właściwie które się zgłosiły, do tego twórczego eksperymentu. Każda z nich doświadcza lub doświadczała depresji, stąd nad każdym portretem widnieje zdanie, którym pragnęły podzielić się i które w jakimś sensie uznały za kluczowe dla jej przeżywania. Jest tam na przykład mocne stwierdzenie: „Depresja może być darem”. Haftom towarzyszą filmy, kilkuminutowe rozmowy z bohaterkami, podczas których nawijam włóczkę na kłębki. Wszystkie kłębki prezentowane w gablotach i opatrzone imionami rozmówczyń stanowią istotne dla ekspozycji artefakty. Wystawę uzupełniają dziesiątki czerwonych kłębków zwisających z sufitu, z których każdy symbolizuje osobę z depresją. Osobistym akcentem jest stół – dzieło moich rąk, o którym już wspominałam.
Właśnie, jest on ważnym i znaczącym elementem ekspozycji, który jest niejako twoją kontrhistorią wobec opowieści tych kobiet…
Tekst Mariusza Szczygła w „Wysokich Obcasach”, poświęcony moim poczynaniom, napisany w maju 2024 roku, przed otwarciem wałbrzyskiej wystawy, dał impuls, by włączyć do projektu także stół. Jest on bardzo istotny – bo to początek mojej przygody ze sztuką, podjętej po wielu latach przerwy. To opowiedzenie przeze mnie o sobie i moich trudnościach sprawia, że jestem bardziej autentyczną autorką opowieści o innych.
Wystawa poświęcona depresji to bardzo odważny krok. Odsłania nie tylko ciebie, ale przede wszystkim twoje bohaterki. Decyzja, by zająć się tym niełatwym zagadnieniem, również zapewne nie była łatwa?
W moich przedsięwzięciach artystycznych decyduję się podejmować tematy, które potencjalnie mogą budzić dylematy typu: „opowiedzieć czy nie”, „zdobyć się na to czy nie”, „wystawić się na krytykę i podjąć ryzyko czy nie”. Zauważyłam, że chcę mierzyć się z tymi oporami, a gdy czuję w sobie dyskomfort, to wsłuchuję się w niego i chcę go pokonywać. To dla mnie znak, że to jest istotne, że warto się temu przyjrzeć, że w rezultacie pracy nad tym oporem coś zyskam, zmierzę się z nim i będę miała satysfakcję, jeśli go pokonam. A to, że podejmuję trudne tematy i zostaje to zauważone przez odbiorców, daje dumę i spełnienie, i jest największą nagrodą. Ważne i cenne jest to, że przepracowywanie oporu przynosi wiele dobrego również innym osobom.
Do Czerwonej nitki przygotowywałam się długo, zastanawiając się, o czym właściwie chcę opowiadać z jej użyciem. Bo zanim znalazłam temat, najpierw zobaczyłam w wyobraźni nawijanie nitki na kłębek i rozmowę. To, że będzie to depresja, to moja druga myśl. Wówczas już miałam jasność, nie tylko za pomocą jakich środków, ale także o czym będę opowiadać. Jakiś czas później zaczęłam pracować z BWA Wałbrzych, gdzie z ogromną pomocą dyrektora Piotra Micka i kuratorki Ilony Sapki wyprodukowaliśmy wystawę, która spotkała się ze wspaniałym przyjęciem, a potem została pokazana w Galerii Sztuki w Legnicy. Z reakcji wynikało, że ważne były zarówno temat, jak i to, w jaki sposób o tym opowiedziałam – przez wyhaftowane wizerunki osób, wypowiedzi, zapisy rozmów, czyli bardzo osobisty przekaz. Pokazało to, że można o depresji opowiadać, jednocześnie uważnie wysłuchując osób, których ona dotyka. Użyte w projekcie media oraz wniesione przez bohaterki wątki sprawiły, że razem z bohaterkami projektu udało nam się pogłębić temat, przyjrzeć mu się z różnych, osobistych perspektyw. Bardzo się z tego cieszę i uważam tę wystawę za wspólne dzieło moje i bohaterek tego projektu: Luby, Anny, Anety, Katarzyny, Justyny, Anny oraz Karoliny.
Kłębki, które znajdują się w gablotach, to mocno działające na wyobraźnię artefakty. Każdy opatrzony jest imieniem rozmówczyni. Powstawały podczas rozmowy z kobietami, które uczestniczyły w projekcie, kiedy to wspólnie rozsupływałyście włóczkę. Robią wrażenie. Podobnie jak czerwone hafty czy zwisające z sufitu galerii kłębki. Czy możesz opowiedzieć o symbolice tego koloru, techniki i właśnie wełny?
Kłębki to symboliczne zapisy rozmów z kobietami z doświadczeniem depresji. Kiedy nawijałam każdy z nich, wysłuchując opowieści, czułam, że to działanie i sam kłębek mi pomaga. Fizyczne połączenie przez nić wzmacniało moje słuchanie. Ważny był ten symboliczny rodzaj kontaktu fizycznego, a nie tylko kontaktu wzrokowego. Nić, która przepływała z rąk bohaterek do moich, wzmacniała poczucie połączenia, pomagała nam być razem w tym doświadczeniu. Osadzało mnie to w tej sytuacji, dawało kontaktowi „namacalny” wymiar.
Wysłuchując opowieści, nawijając je na kłębki, miałam wrażenie, że w jakiś sposób uwalniam rozmówczynie od ich trudnych historii. Wypowiedziane – zyskują formę fizyczną i symbolicznie zamykamy w ten sposób jakiś etap w ich życiu. Metaforycznie widzę znaczenie tego artefaktu jako przynoszącego ulgę i uwolnienie. Początkowo wahałam się też, czy nie przypisać każdej z rozmówczyń innego koloru. Ostatecznie zdecydowałam się na czerwony. On jest tu symboliczny, dodaje istotności. To kolor krzyczący, każący zwrócić uwagę, ostrzegający, wzywającym do działania. Na wernisażu słyszałam o skojarzeniach z krwią, życiem. Każde rozumienie tego koloru jest właściwe, bo niesie nowe, indywidualne treści.
Mimo że poszukuję w obszarach performatywnych, rzeźbiarskich, to zawsze w moich działaniach obecna jest tkanina. Bardzo się cieszę, że „się spotkałyśmy ze sobą”, ale wszystko zaczęło się od haftu. I on jest ze mną, towarzyszy mi na każdym etapie tej mojej na nowo podjętej artystycznej podróży. Rozpoczynając realizację Czerwonej nitki, uznałam, że nie ma lepszego sposobu, by przedstawić bohaterki, niż przez haft. Firanka, na której haftowałam portrety kobiet, to z kolei tkanina kojarzona z domem, z przeszłością. Ja ją przynajmniej tak kojarzę. Niby kryjąca, ale jednocześnie coś przez nią widać. Hafty żyją więc na niej nie tylko frontalnie, ale także mogą być oglądane od tyłu. Ta transparencja mówi o odkryciu się i byciu otwartym. Za firanką można się trochę ukryć, a trochę nie, co zachodzi nawet przy największej szczerości. Trudno przecież pokazać wszystko i haft na firance świetnie to symbolizuje.
Tak jak depresja zabierała twoje bohaterki w miejsca, których nie dało się przewidzieć, tak ty na tej wystawie zabierasz widzów w niezwykle trudną podróż…
Zgadza się. Ryzykowałyśmy – i ja, i moje bohaterki, które zawierzyły mi i wybrały się ze mną w tę podróż, za co pragnę im podziękować. Miałam ideę i wyobrażenie, jak ten projekt ma wyglądać, ale wiadomo, że wszystkiego nie da się przewidzieć. Jestem bardzo zadowolona i dumna z rezultatu, jaki wspólnie udało się nam stworzyć. Jestem również bardzo dumna z obu prezentacji projektu – na wystawie w BWA w Wałbrzychu oraz w Galerii Sztuki w Legnicy.
Czerwoną nitką zabieram widzów w podróż, która wymaga zatrzymania się, namysłu, stopklatki. Skłania do refleksji nad własnymi doświadczeniami, bo przecież niemal każdy z nas ma w swoim otoczeniu kogoś z depresją, cierpi lub cierpiał na tę przypadłość. Skonfrontowanie się z depresją u innej osoby, w pewnym sensie bezpieczne, bo w komfortowym formacie sztuki i przestrzeni galerii, wymaga jednak wysiłku. Dziękuję wszystkim, którzy zdecydowali się obejrzeć wystawę, wysłuchać trwających łącznie godzinę nagrań rozmów z sześcioma osobami.
Spotkałam się z komentarzem, że istotnym defektem jest brak mężczyzn w projekcie. Że depresja przybierająca tu twarz kobiety przyczynia się jedynie do bagatelizacji problemu, staje się naszą etykietką i niechlubną domeną – tych słabszych psychicznie, emocjonalnie niestabilnych, a nawet obnoszących się z osobistymi problemami. A przecież to ogromna odwaga zarówno pokazać swoją twarz, ujawnić personalia, jak i opowiedzieć o najtrudniejszych chwilach wobec wszystkich, przed kamerą. Czy obyło się bez trudności i dylematów natury etycznej?
Słyszałam taki komentarz, ale totalnie się z nim nie zgadzam. Żałuję, że w projekcie nie pojawili się mężczyźni, ale to kobiety wykazały otwartość, gotowość i odwagę na otwarty nabór w Internecie. Wystawa rzeczywiście ma więc siedem twarzy kobiecych (i sześć filmów, bo jedna z rozmów ostatecznie się nie odbyła), ale to nieprawda, że to choroba kobiet. To choroba społeczeństwa. A że taki jest efekt na wystawie? Może to wynik tego, że otacza mnie więcej kobiet, na przykład obserwujących mnie w mediach… Mogę też zaryzykować podejrzenie, że propozycja, by zostać wyhaftowaną, jest bliższa kobietom. Nie bez znaczenia jest także pokutujące przekonanie, że mężczyzna nie może odkryć swojej wrażliwszej, miękkiej strony, że nie przystoi mu cierpieć i trudniej przyznać mu się do słabości, choroby, trudności czy choćby terapii. Sądzę, że te kwestie zaważyły.
W kwestii etyki dodam, że zdecydowałam się wybrać w tę podróż wyłącznie z osobami, które są w terapii lub po terapii, które mają doświadczenia w kontakcie z psychoterapeutą. Dla mnie ważne było to, żeby to była opowieść o nich, a nie o idei depresji lub jej socjologicznym, społecznym pojęciu. Chciałam, by rozmowa była z punktu „ja”, by nadać projektowi autentyczność i osobisty wymiar.
Czy myślisz, że sztuka ma siłę zmieniać świat na lepszy – choćby w wymiarze indywidualnym?
Żywię przekonanie – inaczej nie robiłabym tego, co robię – że sztuka ma wpływ na nas. O ile znajdujemy w sobie przestrzeń, żeby to przetrawić, poddać refleksji i nie jest to jedynie prześlizgiwanie się po obrazkach. Sztuka może prowokować do pogłębiania doświadczenia. Nie mówię, że tylko sztuka podejmująca trudne tematy może nas zmieniać. Jestem pewna, że ważna jest i ta pełna afirmacji, radości życia, energii. Przez sztukę mamy szansę dotykać różnych obszarów – życia, wyobraźni, kreacji – i każde takie doświadczenie ma na nas wpływ, zmienia nas i wzbogaca. Samo sprowokowanie do zastanowienia jest już formą doświadczenia, reakcji na sztukę. Chcę myśleć o sztuce, że ona nas rozwija. Dla mnie sztuka ma głęboki sens, znaczenie – i chcę to robić dalej.
Na koniec spytam ogólnie: czym dla ciebie jest haft? Mimo że ukończyłaś grafikę warsztatową na Europejskiej Akademii Sztuki określasz się jako hafciarka, utożsamiając się z tą dziedziną, którą uczyniłaś swoim stylem i charakteryzującą cię formą wyrazu. Tkanina i haft są ostatnio postrzegane jako dziedziny nie tylko artystycznie interesujące, ale także sprawcze. Mówi się nawet o „hafcie oporu”. Jakiej siły i symboliki upatrujesz w niciach, haftowaniu i tkaninie?
Nici i tkanina zawsze będą dla mnie ważne, bo one mnie uratowały. Odkrycie tego medium było dla mnie zaskoczeniem i wielką niespodziewaną miłością. Nigdy nie rozważałam haftu dla siebie jako artystki, aż nagle użyłam nici, by ratować obraz malowany akrylami. Wówczas okazało się, że one spowalniają proces – co uważałam za ważne, dobre, kojąco-leczące i medytacyjne – że same wnoszą niezwykłą wartość materii, bo ta nałożona nić jest sama w sobie dziełem. Gdy zauważyłam takie niesamowite efekty i odczucia w związku z haftowaniem, postanowiłam korzystać z tego dobrodziejstwa. Od jakiegoś czasu używam nici i tkanin do tworzenia instalacji i rzeźb. Ostatnio, tworząc Elementarz Ewy, wróciłam do malowania na niezagruntowanych lnach, na których później haftuję, tak więc za każdym razem w jakiś sposób wykorzystuję włókna, tkaniny.
O hafcie oporu powiem przekornie – skupiam się w swojej twórczości na opowiadaniu o pokonywaniu własnych oporów. A gdy się okazuje, że są to także opory, z którymi i inne osoby się mierzą, to jest – uważam – sukces mojej sztuki. Podejmuję tematy, którym warto się przyjrzeć, zastanowić nad nimi, właśnie dlatego, że czasem chętniej odwrócilibyśmy od nich wzrok albo zamietlibyśmy je pod dywan. Moja twórczość bywa rodzajem walki o ujawnianie, o prawdę, o klarowną komunikację.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała: Justyna Teodorczyk
Wystawa Ewy Cieniak Czerwona nitka była prezentowana w Wałbrzyskiej Galerii Sztuki BWA – Galeria Centrum Ceramiki Unikatowej (Stara Kopalnia) od 25 maja do 25 sierpnia 2024 roku oraz w Galerii Sztuki w Legnicy od 31 stycznia do 16 marca 2025 roku.