Wychowałam się na komiksach, które jakimś cudem trafiły do Polski w latach osiemdziesiątych i na początku lat dziewięćdziesiątych. Wraz ze zmianą ustroju wszystko zaczęło gwałtownie się zmieniać, aby na przełomie XX i XXI wieku stać się niesamowicie energetyczną przestrzenią komiksową. Punkowy rodowód jednych (Kultura Gniewu, magazyn „Mać Pariadka”), osiedlowo-hiphopowy sznyt innych (magazyn „Produkt”), próba połączenia amerykańskiego i polskiego komiksu (Wydawnictwo Mandragora), a także blogi internetowe (między innymi Agaty „Endo” Nowickiej, Dominika Zacharskiego i Tomasza Harczuka) – wszystko to rozsadziło i przeobraziło polską rzeczywistość, tworząc fundamenty dla obecnych klasyków.
Teraz, po dwudziestu latach, czuję, że niezwykle prężna grupa niezależnych twórców równie mocno, choć w inny sposób, przekształca – wydawałoby się –już dobrze ugruntowaną scenę komiksową w Polsce. Powiedzmy sobie szczerze: nikomu się to nie opłaca, ale bez wątpienia warto.
Do rozmowy zaprosiłam Fanga Kolektyw, w którym obecnie działają cztery osoby: Ewelina Galla, Justyna Piastuch, Karol Patoła i Gosia Wowczak. Przekonała mnie do tego ich ostatnia publikacja Delusions – zin prezentujący wpływ open callu na historię komiksową z pogranicza snu i halucynacji. To obszerne wydawnictwo, trzydzieści krótkich komiksów, jest mieszanką narracyjnych i wizualnych fantazji. Zawiera rzeczy, na które pewnie nigdy nie zwróciłabym uwagi, ale także historie, które od razu przyciągają mój wzrok. To, co uwielbiam w tego typu zinach, to niespodzianka kryjąca się na każdej stronie. Nawet jeśli momentami prowadzą one w ślepe uliczki, nie traktuję tego jako minus – zawsze byłam zwolenniczką sytuacjonistycznego dérive i psychogeografii, które tutaj przenoszę na wizualną eksplorację publikacji.
Podczas gali 15 lutego 2025 roku organizatorzy Festiwalu Złote Kurczaki ogłosili zwycięzców nagród dla komiksów niezależnych, w tym nagrodę dla Fanga Kolektyw za okładkę roku zinu Delusions. Jedyna rzecz, której żałuję, to fakt, że nie mogłam być wtedy we Wrocławiu, by wpaść na festiwal i osobiście poznać Fanga Kolektyw. Pozostaje mi ta rozmowa – i lepsze planowanie wyjazdów na wydarzenia niezależnej sceny komiksowej i zinowej w Polsce.
Beata Bartecka: Czy możesz mi opowiedzieć, jak rozpoczęła się twoja fascynacja komiksem i zinami?
Gosia Wowczak (Fanga Kolektyw): Od dziecka uczęszczałam na zajęcia plastyczne. Ukończyłam grafikę na Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Jestem rysowniczką i mam doświadczenie w animacji. Sztuka narracyjna zawsze mnie fascynowała, więc komiks wydawał się naturalnym kierunkiem. Lubię abstrakcyjne przedstawienia – bardzo pobudzają moją wyobraźnię i chciałam tworzyć w tym stylu. Pomysł na Fanga Kolektyw narodził się podczas studiów, jak pewnie w wypadku większości niezależnych projektów wydawniczych. Na początku chciałam po prostu publikować własne prace oraz prace moich znajomych, ale z czasem projekt zaczął się rozrastać. Dołączyli nowi twórcy i twórczynie, a samo wydawnictwo stało się obszerniejsze.
Jak oceniasz komiksową scenę niezależną w Polsce?
To niesamowite odkrywać nowe rzeczy – festiwale, różnorodnych twórców, odmienne style kreski i sposoby opowiadania historii. Zawsze coś mnie zaskakuje, zawsze mogę zobaczyć coś nowego. Ta przestrzeń wciąż nie jest w pełni wyeksploatowana i cały czas się rozwija. Mamy grupę Polish Indie [do której należą twórcy indywidualni i kolektywy, między innymi Otto Ich (komiks Dwa Gwoździe), Tomxyz (Rzeźzin), Michno (Wolfhunt), Daniel Gizicki (Postapo), Luiza Malinowska (Dziewiąte Echo), więcej na: https://www.polishindie.com/komiksy.html – przyp. red.], zrzeszającą niezależnych twórców zajmujących się self-publishingiem i tworzeniem zinów. Wszyscy są bardzo pomocni – jeśli ktoś potrzebuje wsparcia przy przygotowaniu plików do druku czy wydaniu własnej pracy, zawsze znajdzie kogoś chętnego do pomocy. Na dużych festiwalach współdziałamy. Staramy się tworzyć specjalne strefy, w których ludzie mogą znaleźć niezależne publikacje.
Jak reagują na wasze dzieła osoby, które nie mają styczności z niezależnymi zinami?
Czasami pojawiają się osoby, które nawet nie wiedzą, czym jest zin. Zwykle muszą przejrzeć kilka publikacji, żeby zrozumieć, o co w tym chodzi. Albo się tym zainteresują, albo nie – choć często potrafią powiedzieć, że podoba im się jakaś kreska. Ważne jest, aby ludzie dostrzegli, że komiks to nie tylko superbohaterowie – niektóre z nich mają bardziej artystyczny charakter.
Tworzenie zinu to ogrom pracy.
Tak, zwłaszcza gdy przybiera to formę open callu. Wszystko wtedy składam sama, muszę też zająć się przygotowaniem do druku. Zależy mi na tym, żeby nie było żadnych pomyłek – a przy zbiorze prac różnych twórców, stylów i kreski to naprawdę trudne zadanie. Tym bardziej że nie są to tylko moje dzieła, ale także prace innych osób, więc chcę, aby twórcy i twórczynie byli zadowoleni z rezultatu końcowego. Czuję dużą odpowiedzialność, nie wyobrażam sobie, jak to jest być dużym wydawnictwem i wydawać tyle rzeczy w ciągu jednego miesiąca! (śmiech)
Wasza ostatnia publikacja jako Fanga Kolektyw to Delusions, który jest zbiorem różnych krótkich form od osób wybranych podczas open callu. Czym kierujecie się w trakcie wyboru prac?
Dostaliśmy bardzo dużo zgłoszeń i ostatecznie odrzuciliśmy około połowy – to była trudna selekcja. Tak powstał zin, który liczy ponad dwieście stron. W kolektywie jesteśmy czwórką i każdy z nas ma inne upodobania oraz kryteria wyboru. Było dużo dyskusji – to naturalne, że nie we wszystkim się zgadzaliśmy. Dla mnie kluczowe było pokazanie różnorodnych stylów. Bardzo mocno stawiam na wizualność – historia jest ważna, ale przede wszystkim szukałam unikatowości w kresce. Najciekawsze w komiksie są dla mnie różne sposoby przedstawiania narracji, dlatego to właśnie ten aspekt miał duże znaczenie przy wyborze prac do tego numeru.
Czy zauważyłaś, że wśród zgłoszeń pojawił się jakiś trend lub powtarzający się styl rysowania?
Nie, nic takiego nie wybrzmiało – widać niezwykłą różnorodność. Dzięki temu każdy może znaleźć coś dla siebie, a jednocześnie odkryć zupełnie nowe rzeczy. Naszym celem jest tworzenie zinu, który nie jest skierowany tylko do jednego typu odbiorcy. Ktoś może interesować się bardziej abstrakcyjnymi formami, a przy okazji trafić na opowieść z klasyczną kreską. To sprawia, że czytelnicy otwierają się na inne sposoby narracji i wychodzą poza swoje bańki. Oczywiście nie wszystkich to przekona. Kupując zin z pracami różnych autorów, nie wybiera się jednej konkretnej historii – to raczej kwestia zaufania, że otrzyma się ciekawy, różnorodny zbiór.
A skąd pomysł na temat numeru?
Naszym poprzednim numerem był The Rabbit Hole, który również poruszał psychodeliczny temat – taką senną obsesję. Chcieliśmy to kontynuować i zależało nam na czymś odrealnionym. W zgłoszeniach pojawiały się zarówno bardziej przyziemne pomysły, jak i zupełnie odjechane koncepcje. Widać, jak różnie ludzie interpretują ten motyw, ale mimo wszystko temat dziwności i lekkiego niepokoju jest w tych pracach bardzo wyczuwalny.
Delusions dla mnie idealnie trafia w punkt tej dziwności. Jest to opowieść o życiu przez pryzmat snów, koszmarów, wyobraźni – jednocześnie dotykając samotności, lęku i poczucia bycia „pomiędzy”. Czy planujecie dalej eksplorować ten temat?
Jeszcze nie mamy konkretnych planów. Delusions ukazało się jesienią i dopiero teraz podróżujemy z nim po różnych wydarzeniach. Na pewno będzie kolejny open call – to najbardziej mnie przekonuje w tej formule, bo pozwala mi poznawać ciekawych ludzi. Festiwale dają mi też szansę na bezpośredni kontakt z odbiorcami. W Internecie ktoś może skomentować, ale trudno o prawdziwą dyskusję. Z kolei spotkania na żywo pozwalają nie tylko opowiedzieć więcej o samym zinie, ale także wymienić się doświadczeniami i wrażeniami. Po każdym festiwalu czuję niesamowity przypływ pozytywnej energii i mam pewność, że to, co robimy, ma sens. Gdybym ograniczała się tylko do Internetu, pewnie szybko straciłabym tę motywację.
Rozmowę przeprowadziła Beata Bartecka
Zdjęcia: Fanga Kolektyw