Problemy lokalowe, buczące kaloryfery, świerszczyki po mechanikach i wątpliwości, czy sztuka w czasach wojny ma sens – o czym rozmawialiśmy i co spoglądało na nas z kulis Wrocław Off Gallery Weekend? Na tych rubieżach rynku sztuki, gdzie jak niesforne guzy wyrastają i prezentują się nowe trendy i zjawiska, zagęściło się od wydarzeń, wystaw, warsztatów i performansów. Trzeci już raz mogliśmy biegać po Wrocławiu z typową zadyszką festiwalową, próbując wstrzelić się w różne punkty programu, ale wsysały nas sytuacje towarzyskie, dopadała życiówka, plan się sypał i uczestnictwo we Wrocław Off Gallery Weekend stawało się nieprzewidywalną, chaotyczną przyjemnością. Powstający na niezmonetyzowanej zajawie Wrocław Off Gallery Weekend jest ciągle w formie, łapiąc to, co nas porusza, bawi, a stateczek prastarej artystycznej misji rozpędza się bez kompleksów. Z jednej strony powstają nowe miejsca sztuki niezależnej, z drugiej – rozwija się grzybnia powiązań i występują działania pasożytnicze. Ten organizm słoń prezentuje się naprawdę wybornie.
Vassiliy Dergachyov z kapeli Vinograd na koncercie w Uczuleniu podczas drugiego dnia afteru zaśpiewał balladę o bezrobociu, która uniosła zebrany tam tłumek. W pracy wideo Hardly working kolektywu Total Refusal, którą mogliśmy zobaczyć na wystawie zorganizowanej przez Kościół Nihilistów, narratorzy z offu komentowali losy statystów w grze komputerowej, tak zwanych non-playable characters. Zapętleni w pozornie normalnych zajęciach non-playable characters są bez przerwy w pracy. Stajenny z analizowanej w filmie gry Red Dead Redemption siedzi nocami przy barze, wypija maksymalnie kilka łyków piwa, czasami nawet nie zamawia żadnego trunku, ale co noc jest pijany jak bela, wraca o świcie na pole, gdzie lekko się kiwając, czeka na nowy dzień. Nie zmruża oka ani na chwilę. Non-playable characters w grach komputerowych nie mają łóżek, są niewolnikami swojej funkcji i nie istnieją poza nią. Narrator mówi, że bezczynność w świecie konsumpcji i nadprodukcji to kradzież, zwracając uwagę na niezamierzone przez twórców gier tragiczne położenie non-playable characters, pozbawionych sprawczości w wykreowanym uniwersum. Czy twój czas jest naprawdę twój? Czy musimy performować do utraty tchu, robiąc produkt nawet z porannych czynności, nagrywać je, montować w sekwencje typu my morning routine? Monitorować swój sen przez aplikację? W tym wszystkim ten jakże liryczny bohater z piosenki Vinogradu wychodzi rano na przystanek, chociaż nigdzie nie musi jechać, bo nie ma pracy. Patrzy, jak inni dokądś odjeżdżają. Ada stwierdziła, że ta piosenka jest o zakochiwaniu się. W ludziach i w świecie. Miłość potrzebuje powietrza, zarwanych nocy i siedzenia na przystankach. Uważności i czasu.
Właśnie – czas. Kto tak naprawdę ma czas robić wystawy za zbitą piątkę, pod prąd ekonomii zysku? Ile trzeba mieć w sobie miłości i powietrza, żeby to robić? Ile niezależna działalność artystyczna i kuratorska angażuje prywatnych środków, ile wniosków o dofinansowanie trzeba naklepać się w roku, żeby na chwilę chociaż mieć poczucie finansowego spokoju? Wrocław Off Gallery Weekend pokazuje, że to wszystko ma sens, mimo że w tle takiej działalności czasami bije dzwon niepewności jutra. Wyobraźcie sobie, że wszystkie te miejsca nagle znikają, nikt nie ma czasu zajmować się niezalem i nikt nie przełamuje bardziej produkcyjnie zaawansowanych i wspieranych finansowo wystaw w oficjalnym polu sztuki, którego gracze grają według innych zasad i też często tęsknią za spontanicznymi początkami. Te wszystkie miejsca z mapy Wrocław Off Gallery Weekend tworzą membranę, czułą na jęki świata, dzikie parsknięcia, hałas obsuwającej się ziemi. A ludzie, którzy je tworzą, znajdują na to czas. Jest to naprawdę duża sprawa i w związku z tym dla mnie Wrocław Off Gallery Weekend to jest wielka celebracja: bycia razem, wolności, rezyliencji, snucia marzeń i bezwstydnego trippowania.
SPRAY NA SPODNIACH
W tym roku mogliśmy odwiedzić miejsca znajome, ale też nowe galerie, inicjatywy artystyczne i pop-upy. W galerii Magiel spotkałam Maćka Janusa, który z determinacją tworzy Magiel od ponad pięciu lat. Wpuścił mnie tam przez piwniczne okno, bo galeria po przeprowadzce znajduje się na głębokim parterze, w spokojnym miejscu osiedla Huby. Na tegorocznym Wrocław Off Gallery Weekend w Maglu mogliśmy zobaczyć wystawę BLACKBOOK, a na niej twórczość Erosa I Isoka O1T z legendarnej warszawskiej JWP Crew. Poza wystawami w Maglu znajdziecie też kolekcję zinów, z których niektóre powstały właśnie tam, na warsztatach, oraz publikacji zorientowanych wokół graffiti, urban artu i hip-hopu. Jest to wspaniała kolekcja i miejsce, które łapie pewną historyczną ciągłość sztuki ulicznej, ale także takich zjawisk, jak trainwriting, co w wypadku sztuki efemerycznej, mocno rebelianckiej, działającej na nielegalu, jest ewenementem. W Maglu spotkacie też często przedstawicieli wrocławskiej (i nie tylko) undergroundowej sceny hiphopowej. Warto tam wpadać.
Wystawa Nieposłuszeństwo w ramach projektu Erzac w tym roku pokazywana była w przestrzeniach skateparku Final Bowl. Tam udało mi się trafić na oprowadzanie dla studentek i studentów. Opowiadająca o pracach Małgorzata Miśniakiewicz była kompletnie zagłuszona przez typowe skateparkowe aktywności: deski waliły o podłogę z wielkim hukiem, który roznosił się po hali echem, a my wysuwaliśmy w stronę kuratorki głowy jak gęsi, żeby łapać pojedyncze słowa. W tej odsłonie był to bardziej experience niż wystawa, lecz również świetny pretekst, żeby odwiedzić Final Bowl na terenie dawnego Pafawagu – jedno z najciekawszych miejsc na mapie tegorocznego Wrocław Off Gallery Weekend, udostępnione na trzydniowy pop-up.
KATOLICKI KINK I BAZARKI WYOBRAŹNI
Po aktywnościach Wrocław Off Gallery Weekend można było biegać wężowymi trasami, chociaż nie zawsze dało się zgrać ze sobą godziny otwarcia. Jak w poprzednich latach, poza galeriami otworzyły się też pracownie (Dawna Drukarnia PAN przy ulicy Joachima Lelewela, pracownie w Pałacyku Powstańców Śląskich, Pracownia Miłoszycka czy debiutująca w tym roku na mapie Wrocław Off Gallery Weekend Pracownia Siostrzana). Niektóre przestrzenie, jak Bazar Bizzare czy Galeria u Kosałki, otworzyły się już w czwartek, co mocno ułatwiło zwiedzanie, rozłożone na cztery, a nie trzy dni. Z ganianiem po punktach programu nie robiłabym sobie jednak napinki – trzeba się zdać częściowo na przypadek, wtedy podróż bohatera wychodzi najlepiej. W mojej osobistej podróży istotną rolę odegrał incydent fekalny mojego psa (za ten subtelny termin dziękuję Marianowi), bardziej może nawet trwająca kilka dni seria incydentów, dlatego w piątek musiałam się obejść smakiem i ominąć Galerię u Kosałki, gdzie działo się sporo. Pojechałam do domu, doszły do mnie tylko zaśpiewy perfomansowe i mignął mi Melon, znany skandalista, który w stroju ministranta, z wiklinowym koszyczkiem jak na ofiarę i różowej kominiarce stał na schodach. Za symboliczne 5 złotych lub inne dobra materialne można było wejść do ciasnego pomieszczenia pod schodami i zobaczyć instalację z klęcznikiem, wideo i głosem, której punktem kulminacyjnym było oglądanie na nagraniu dupy Melona. Melon ma wokół odbytu pewien tatuaż, ale nie będę zdradzać jaki, bo może jeszcze kiedyś będzie pokazywał. Dzień później powiedział mi, że zarobił na tym ponad dwie stówy, osiem papierosów, blanta, dostał też kilka wizytówek. Gdybym miała się silić na terminologię, to nazwałabym to postartystycznym katolicko-politycznym kinkiem, ale tak naprawdę chodziło o to, żeby ważne osoby ze świata sztuki klękały przed dupą.
W N!eogarze połączone na czas festiwalu kolektywy STYRTA i Brednie zaprezentowały ekspozycję odnoszącą się do słynnego bazaru Goliat. Zajmujący kiedyś wielką część placu Grunwaldzkiego, znajdujący się w rozpiętym na potężnej konstrukcji kratownicowo-linowej namiocie cyrkowym bazar był ikoną wczesnych lat dziewięćdziesiątych. Guzem na architekturze miejskiej, który po pięciu latach działalności został zlikwidowany przez władze miasta, ale pozostał w pamięci mieszkańców jako twór cudaczny, umożliwiający małą, rozkoszną przedsiębiorczość. Gdy patrzę na archiwalne zdjęcia z tamtego okresu, widzę, że Goliata otaczały lunaparkowe atrakcje i blaszane budy. Kiełkujący tam młody kapitalizm miał rumianą twarz i społeczny charakter. W N!eogarze ekipy STYRTY i Bredni odtworzyły stoisko odzieżowe z klasyczną przebieralnią na mokrym kartonie. Można się było przebrać w wybraną z powieszonych pod sufitem sztukę odzieży, można było pogłaskać elektrycznego pieska buszującego samotnie w kartoniku, można było też się wymieniać za przyniesione rzeczy. „Mamy Goliata w domu” wyszło im rasowo. Brednie, które swoją działalność określają jako postcringe, i STYRTA, w tym roku jako galeria N!eogar jedna z trzech przestrzeni sztuki, która otrzymuje wsparcie w ramach programu Off Space od BWA Wrocław, obnażyli razem pewną nostalgię za czasem, kiedy handel był sposobem na nawiązywanie relacji społecznych – z nurtu tych codziennych, o których dużo się nie myśli, ale są jakimś takim rusztowaniem lokalności. To nie jest tak, że te relacje kompletnie zanikły, ale zmutowały na pewno, zorientowały się wokół osiedlowych Żabek, przeniosły w zupełnie inną skalę relacji internetowych, globalnych. Warto też zauważyć, że pomysłodawczynie i pomysłodawcy wystawy nie znali Goliata, urodzili się już po jego zamknięciu. Jest to więc dla mnie praca, która jest swego rodzaju fantazją o relacjach społecznych z lat dziewięćdziesiątych, czasach sprzed Internetu i po politycznej zawierusze końca komunizmu. Jej core była praca audio, absolutnie odjechana i tak zabawna, że gdybym siedziała na krześle, tobym z niego spadła, a tak to tylko poślizgnęłam się na mokrym kartonie. Ta fantazja o małym handelku czy filmik promocyjny, który podszywał się pod estetykę generatywnej sztucznej inteligencji, wymieszały porządki, samplując ze sobą teraźniejszość z przeszłością. Wszystko to w doskonałych humorach.
Podobne nostalgiczne tropy znajdowaliśmy na ekspozycji Kościoła Nihilistów, który w tym roku zrezygnował z wydarzenia głównego i po prostu zaprezentował wystawę. Tam, między innymi w pracach Igora Szuszkiewicza czy Dominiki Olszowy, pojawiły się powidoki przeszłości, która kształtowała ich bazarek wyobraźni, teraz już przetworzone wrażliwością gamerską i postcyfrową. Tazosy, Kiepscy, cheetosy serowe, pierwsze polskie memy. Tamten świat ciągle gdzieś przemyka, we wspomnieniu, tęsknocie za beztroską, w obliczu wielkiej technologicznej transformacji naszego świata i naszej wrażliwości.
PROSTE GESTY
O ciśnięciu beki i artystycznej odpowiedzialności rozmawiałam z Jarkiem Słomskim w Pracowni Hutmen, która w tym roku na Wrocław Off Gallery Weekend pokazała aż trzy odrębne wystawy we współpracy z kijowskim undergroundem, z którym związany jest Dmytro Tarasenko, ekipą Nahirna 22. Wystawy I have to behave normally, because how else? i Dialog bez tytułu odnosiły się do doświadczeń wojny, emigracji, rozbicia społeczności ukraińskiej i osobistych przeżyć artystek i artystów, a ekipa z Pracowni Hutmen stworzyła jeszcze ekspozycję Strange World, dziwną, oniryczną, wyciągniętą z codziennej frajdy życia przesterowanego wyobraźnią. Wystawy, zaaranżowane w dawnych pomieszczeniach biurowych Hutmenu, miały w sobie tę nutkę postsowiecką, głównie ze względu na charakter tych pomieszczeń – obdartych, umeblowanych tym, co zostało z dawnych czasów, pachnących kurzem. W pracy Wery Śliwowskiej, która w zeszłym roku nagrywała nas wszystkich, oglądających reprodukcję tryptyku Boscha w starej szafie, możemy zobaczyć, jak patrzymy – z rzadką teraz naturalnością. Okazało się, że Wera ukrywała się w dolnej części szafy z kamerą. Sebastian Milewski w swoim wideo pokazuje, jak przeparkowuje samochód co godzinę, próbując jednocześnie pracować. To efekt nowych zasad narzuconych ekipie z Pracowni Hutmen przez zarządców terenu, zgodnie z którymi mogą za darmo parkować tylko przez godzinę, a przedłużenie czasu darmowego parkowania następuje tylko po przestawieniu samochodu. Nie ma czasu wpaść w dziki szał tworzenia, trzeba przestawiać samochód. Do rzeźby podobizny Jarka Słomskiego w tym roku dołączył kosmita, rzeźba przywieziona z Oleśnicy po Festiwalu Ery Kosmicznej. O pracach ekipy Nahirna 22 opowiadali nam Dmytro i Wera. Tamte prace miały inny ciężar, skupiały się raczej na „tu i teraz”. Widok na okno pracowni Nahirna 22, rysunki skał zrobione nie ołówkiem, ale ziemią, wielka praca narysowana na połączonych kartkach A4 długopisem przyciskanym tak, że zostawia na kartce wypukły tatuaż i plamy koloru błyszczące jak wylana benzyna. Współczesne świadectwo wojny, przywiązania do swojego świata i strachu o niego, odbijało się w tych małych gestach – dosadnych, subtelnych, odczuwalnych w żołądku. Uziemiających w sposób niewygodny.
GDZIE SĄ DRZWI DO GALERII KANAŁ?
Na koncertach w Uczuleniu do mikrofonu dorwał się nawet Kosałka i zrobił to z prawdziwą swadą – tak mówili. No właśnie, Kosałka. Godfather sklejający na patencie rozerwane na parkiecie damskie trzewiki. Równie doskonały gospodarz, w tym roku na Wrocław Off Gallery Weekend pokazywał wystawę NIECH BĘDZIE UZDROWIONA DUSZA TWOJA, kuratorowaną przez Patrycję Ucieklak. Iście barokowa wystawa, a na niej i przedstawiciele grupy Oneiron, i Paweł Jarodzki, i Zbigniew Libera, i współcześni offowi artyści tworzący we Wrocławiu. Ponad trzydzieści osób brało udział w tej wystawie, w tym również osoby performujące, niektórzy pierwszy lub drugi raz w życiu. Wystawa, która miała się pierwotnie nazywać Sztuka, która leczy, dawała poczucie totalnego zagubienia. Nadmiar prac i informacji był celowy, podobnie jak brak jednego, czytelnego klucza, według którego można by było tę szaloną ekspozycję oglądać. Oferowała ona portale do teorii spiskowych, psychodelicznych światów, artystycznych badań dotyczących szamanizmu, przesądów, odłamów medycyny alternatywnej, freestyle’owej rytualności. Jazda bez trzymanki. W każdy z tych światów można było wejść lub można było nie iść w to, zrezygnować (za Kołaczkowską, RIP queen), a prace uzupełnione były czasami aż czterostronicowymi komentarzami. Nie widziałam nigdy czegoś takiego. Ekspozycja przejęła trochę tryb działania algorytmu, który wsysa nas w dziwne światy pełne treści o różnej, często wątpliwej wiarygodności. Często, jak w wypadku esejów na podstawie teorii Carla Gustava Junga na YouTubie, treści te, mimo że brzmią sensownie, są tworzone przez generatywną sztuczną inteligencję, która jest również odpowiedzialna za ich stronę wizualną. Pojawia się pytanie, jaki jest próg wejścia w te wszystkie teorie – i czy przeczesanie ich po wierzchu nie jest najbardziej naturalnym ludzkim odruchem. A mimo wszystko są one w stanie, w swojej powierzchowności, zaspokoić jakiś głód sensu. Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto nigdy nie złapał się na kuszenie algorytmu. Może wszyscy się do tego w końcu przyznajmy i przestańmy się tego wstydzić.
Kiedy paliłam papierosa, wpatrując się w telefon, pod Galerią u Kosałki zaczepił mnie chłopak. Powiedział:
– Dzień dobry, wygląda na to, że pani również szuka Galerii Kanał.
Wskazałam pomalowaną na niebiesko studzienkę kanalizacyjną:
– To tu.
– A gdzie są drzwi? – spytał chłopak i zdezorientowany zaczął ciągnąć drzwi do pracowni obok, ewidentnie zamkniętej.
– Kolego – powiedziałam. – Galeria Kanał to jest dosłownie kanał. O tu. Ten niebieski.
Chłopak spojrzał do kanału, westchnął i poszedł.
Galeria Kanał to pasożyt na Galerii u Kosałki, symbolizujący zbiorową nieświadomość. Ten wymyślony przez Pawła Tracza twór otoczony jest w internetowych narracjach tajemnicą i pewną blagą. I rzeczywiście jest to kanał. Dzieją się w nim i przy nim rzeczy niebywałe. W czwartek, przy okazji otwarcia wystawy, jakiś człowiek podobno do kanału wpadł, między jakieś wystające stamtąd balony. Kosałka powiedział – ten człowiek jest nam znany i on ciągle gdzieś wpada. Specjalnie wpadł, żeby się awanturować. On po prostu lubi się pokłócić.
NARNIA I NAWIEDZONE SZPITALE
Tak jak u Kosałki wystawa zatrzymywała się przy metafizycznych, często opartych na pseudonauce jakościach, dyskutując trochę z tym, co w sztuce wypada, tak na Bazar Bizzare pootwierały się portale do innych wymiarów. Prace na ekspozycji Bazar Bizzare vol. 4 / ZIARNO I ZWIERZĘTA były artystycznym komentarzem i uzupełnieniem dyskusji o ekologicznym rolnictwie, a na program towarzyszący składały się różne aktywności związane ze wspólnym jedzeniem w przestrzeni ryneczku na Jemiołowej. Na otwarciu hitem był performans Moniki Koniecznej, która przebrana za lisicę zapraszała do zbudowanego specjalnie na tę okazję domku na herbatkę i ciastka. Ta bajkowa sytuacja wchłonęła i dzieci, i dorosłych. Dzieci niemal od razu stworzyły wokół domku małą komórkę mafijną: za wejście do środka liczyli sobie jeden liść (ewentualnie 5 złotych, ale wszyscy płacili w liściach), naganiali do odwiedzin, pilnowali liczby gości i zbierali dla lisicy kwiaty. Spojrzenie, jakim obdarzył mnie jeden z chłopców, kiedy nieuważnie usiadłam na ławce na kupce banknotów z liści, uświadomiło mi, że działamy tymczasowo według praw magicznych i należy się z tym liczyć. Zachłysnęłam się tą Narnią na bazarze. Dziecięcy epizod zakończył się jak na klasycznej polskiej imprezie w latach dziewięćdziesiątych, kiedy lisica zaczęła w środku częstować dorosłych papierosami, z namiotu poleciał bezwstydnie gęsty dym i dzieci już nie mogły do niego wchodzić. Wystawa ZIARNO I ZWIERZĘTA, którą kuratorowała Mika Drozdowska, była pełna bajkowych gestów. Złote nitki w pracy Alicji Kielan, surrealizm w filmie Kasi Fudakowski, bajka Beaty Barteckiej, no i ta fasola wyeksponowana w starej gablocie w pracy Jakuba Jakubowicza. Portal do polskiej feudalnej przeszłości, ale też gest magiczny.
Tym, co porwało mnie jednak najbardziej na tegorocznym Wrocław Off Gallery Weekend, były performans i wystawa w Miser Arcie Tanio skóry nie sprzedamy FABRYKA FEJMU kolektywu Łzy Kobry. Nie wiem, na ile jest sens analizować ich działania, które od strony zarówno konceptualnej, jak i modowej i scenograficznej były totalne i bezkompromisowe. Sama postawa kobr, ubrana w konwencję transhumanistycznej wyniosłości, dodawała ich działaniom jakiejś szpitalności i ostrości, a odrapane wnętrza Miser Artu wchłonęły tę energię jak gąbka. Zapragnęłam natychmiast obejrzeć jeszcze raz Królestwo Larsa von Treira. Kobry piszą o sobie:
„Chcemy wykrzykiwać swoje prawdy. Płakać i bić się w pierś za swoje krzywdy. Kobry chcą poczuć smak krwi, a inne ryczeć w koszuleczkę. Przemieniać ból w komedię i abstrakcję. Brud i syf ustanowić czymś najpiękniejszym, a naszą walutą będzie guma przyklejona do podeszwy”.
Co ja mam więcej dodawać. Po prostu ich obserwujcie.
Trzecia edycja Wrocław Off Gallery Weekend była mocnym sprawdzianem wytrzymałości dla działaczy pola niezalu. Serwis Galeria-Pracownia otworzył się w nowej lokalizacji chwilę po przeprowadzce, co na pewno nie było proste – dziękujemy, doceniamy! W tym roku chodząc po różnych miejscach z programu festiwalu, czułam przede wszystkim dużo luzu, oddechu – chyba udało się wszystkim trochę posiedzieć na przystanku, odpuścić, umościć sobie miejsce w jakiejś takiej przestrzeni niespieszności i frajdy. Było śmiesznie, absurdalnie, fantastycznie. Grzybnia ma się dobrze, jesteście niesamowici.
Tekst: Agata Kalinowska
Zdjęcia: materiały organizatora
Wrocław Off Gallery Weekend #3
Bazar Bizarre, BREDNIE, CHWILÓWKA, Dawna Drukarnia PAN, ERZAC, Galeria Kanał, Galeria Magiel, Galeria Nicponiej, Galeria pod Żabicą, Galeria u Kosałki, GUA Collective, Kombinat, Kościół Nihilistów, Łzy Kobry, Muzeum w podziemiu, NOWY ZŁOTY, Pałacyk Powstańców Śląskich, Pracownia Hutmen, Pracownia Miłoszycka, Pracownia Siostrzana, Serwis Galeria – Pracownia, STYRTA + Forma Otwarta Oleśnica (wydarzenie towarzyszące)
Team ogarniający: Magdalena Kreis, Łukasz Adamski, Piotr Lisowski; Kinga Gralak, Kasia Banasiak i Kacper Wiatrak (grafika); Bogumiła Sobiczewska (social media, promo); Sebastian Milewski (aftery); Jae Kochańskx (support)
