Co się kryje we wnętrzu Ziemi? Przez wieki narosły na ten temat legendy, spekulacje, fantastyczne teorie. Żywioł ziemi jest trudny do pokonania ze względu na panujące w środku globu wysoką temperaturę i ogromne ciśnienie. Do dziś teren ten pozostaje dla nas praktycznie niedostępny – jest XXI wiek, eksplorujemy kosmos, ale w głąb własnej planety dotarliśmy na ledwie 12 kilometrów. Co jest poniżej – pozostaje nadal w sferze teoretycznych dociekań naukowców, rozpala wyobraźnię pisarzy i artystów. Najgłębszy jak dotąd odwiert Kolski, rozpoczęty w 1970 roku na Syberii, w cieniu wyścigu kosmicznego między Stanami Zjednoczonymi a Związkiem Radzieckim, nazwano „studnią do piekła”. Szybko obrósł legendą, podsycaną przez tabloidy, mówiącą o rzekomych głosach z podziemi zarejestrowanych mikrofonem czy o potworze wychodzącym na powierzchnię pod osłoną nocy. Na podstawie tych historii powstał nawet popularny w Rosji horror Otchłań. Nieco wcześniej, w erze przyśpieszenia cywilizacyjnego, w latach sześćdziesiątych XIX wieku Juliusz Verne napisał zaliczaną dziś do klasyki science fiction i wielokrotnie ekranizowaną powieść Podróż do wnętrza Ziemi. Ostatnio po jej lekturę sięgnęła wrocławska kuratorka, by przy okazji opowiedzieć kilka prawd o współczesnym człowieku w dobie antropocenu.
Wystawa w BWA Dworzec Główny, przygotowana przez Joannę Kobyłt, jest dzięki literackiej trampolinie oryginalną wypowiedzią na temat miejsca człowieka w świecie – jego wpływu na planetę, stosunku do bytów nie-ludzkich, ambicji podboju świata i historii własnego gatunku. Jak sama kuratorka pisze, wystawa ta jest „esejem wizualnym”, zbiorem prac ilustrujących różne poruszane w obrębie wystawy problemy: „groteskowości idei humanizmu i związanej z nim problematyki gospodarczo-środowiskowej”, esejem – dodajmy – wielowątkowym, wizualnie dopracowanym i bardzo udanym.
O miejscu człowieka w dobie antropocenu opowiadano dotąd na wiele sposobów, w ostatnich latach nastąpił prawdziwy wysyp wystaw na ten temat. Kilka istotnych pokazów to choćby Anthropocene w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie (2018) – o wpływie działalności człowieka na środowisko naturalne, Antropocen. Człowiek w czasie w Muzeum Sztuki w Łodzi (2019) – o ludzkiej aktywności powodującej zmianę w naturalnych procesach geologicznych, wystawa Wszystko, co nas otacza w Zamku Ujazdowskim w Warszawie (2020) – skoncentrowana na relacjach między człowiekiem a naturą oraz na sposobach, w jakie te relacje zmieniają się współcześnie, czy wreszcie Antropocenowe opowieści w Muzeum Narodowym w Krakowie (2021) – dotycząca problemów zmian klimatycznych, wykorzystaniu zasobów naturalnych i zanieczyszczeniu środowiska. Wcześniej jeszcze we Wrocławiu odbyła się pionierska na skalę Polski konferencja w Instytucie Historii Sztuki Uniwersytetu Wrocławskiego i towarzysząca jej wystawa w Studio BWA Wrocław (2013) dotycząca sustainable art – sztuki wobec potrzeby zrównoważonego rozwoju (http://www.opposite.uni.wroc.pl/2013/konferencja.htm).
Wystawę w BWA Wrocław Główny właściwie można by wpisać w ten nurt, ale pomysł na punkt wyjścia tego pokazu jest wyjątkowy – pozwala odczytać na nowo kultową powieść Verne’a, w której człowiek eksploruje ostatnie niedostępne obszary własnej planety, odkrywając przy tym jej historię i dzieje własnego pochodzenia. Bohaterowie Verne’a, jak na prawdziwych dziewiętnastowiecznych odkrywców przystało, wybierają się w nieznane, by wreszcie w całości opisać świat. Korzystając z nieszczelności skorupy ziemskiej, zapuszczają się w głąb islandzkiego wulkanu, by dotrzeć w ostatnie niezbadane tereny Niebieskiej Planety, do samego jej jądra. Przedzierając się przez kolejne warstwy geologiczne, ekipa śmiałków dokonuje swoistej podróży w przeszłość, do ery dinozaurów, skamielin dawnych roślin, cennych minerałów i wreszcie szczątków człowieka kopalnego. Pod pretekstem podążania za poszczególnymi rozdziałami książki widz przeprowadzany jest po wystawie podzielonej na cztery części. Przewija się tu kilka ciekawych wątków.
Jednym z nich jest nawiązanie do podróży, która – ze względu na miejsce wystawy, czyli antresolę imponującego gmachu wrocławskiego dworca (powstałego w podobnym czasie co powieść Verne’a) – jest metaforą dążeń człowieka do poznania i opanowania świata. Eksploracji możliwej dzięki paliwu pochodzącemu z wnętrza ziemi. Węgiel był siłą napędową postępu doby pary i elektryczności i kołem zamachowym trwającej rewolucji przemysłowej, a w konsekwencji – skoku cywilizacyjnego i rozwoju kapitalizmu, ze wszystkimi jego blaskami i cieniami. Zaprezentowane na wystawie prace z węgla, zwanego „czarnym złotem”, autorstwa Laury Paweli i Łukasza Surowca odsyłają nas do współczesnych problemów bezrobocia strukturalnego na Śląsku i degradacji środowiska naturalnego. Rabunkowa gospodarka wydobywcza na niebotyczną skalę, tym razem na przykładzie gargantuicznych rozmiarów kopalni odkrywkowej pod Lipskiem, pojawia się w pracy Bartka Zalewskiego, pokazującego rejestrację starcia protestujących ekologów aktywistów z policją. Jego trzykanałowa instalacja prezentuje również wnętrze kopalnianego szybu i kanarka, który, podobnie jak inne zwierzęta, bytował pod ziemią w potwornych warunkach, służąc człowiekowi. Kanarek jest ofiarą, ale i pierwszoplanowym bohaterem tego obrazu. Odejście od perspektywy antropocentrycznej przewrotnie zaproponował Piotr Blajerski w found footage, bazującym na filmie z 1959 roku będącym luźną adaptacją powieści Verne’a. Co wydało mi się najciekawsze, to fakt, że obraz ten czyta się jak podróż do wnętrza Ziemi obserwowaną z perspektywy bytu nie-ludzkiego – czyli kaczki o imieniu Gertruda, która towarzyszy uczestnikom wyprawy. Obrane z dialogów kolejne przemontowane sceny, wydarzenia i przygody śmiałków bez werbalnego komentarza i linearnej ciągłości wydają się niedorzeczną, niezrozumiałą sekwencją dziwnych wysiłków, pozbawionych głębszego sensu i celu. Zabieg ten staje się symbolem ludzkich poczynań w ogóle – które z perspektywy planety i innych gatunków są niezrozumiałe i nieistotne, a w zderzeniu z żywiołem ziemi nie mają większego znaczenia.
W fantazje o podbijaniu i opisywaniu świata, przy jednoczesnym bestialstwie ludzkiego gatunku, wpisują się świetnie prace ukraińskiej artystki Lii Dostlievej, która przygotowała gabloty rodem z dziewiętnastowiecznego muzeum przyrodniczego, zamykając w nich własne okazy, miękkie tekstylne trylobity ułożone tuż obok archiwalnych zdjęć z okresu wielkiego głodu w Ukrainie. Odkrycia skamielin w latach trzydziestych XX wieku, będące prawdziwą chlubą reżimu i światowym osiągnięciem radzieckiej geologii, nastąpiły w tym samym czasie, gdy na ukraińskich ulicach masowo zalegały ciała zamorzonych głodem ludzi. W bezpośrednim sąsiedztwie można zobaczyć efektownie zaprezentowane i wypreparowane niczym medyczne okazy przekroje minerałów autorstwa Nicolasa Grospierre’a, a właściwie ich graficzne reprezentacje, bo po wiwisekcji i ćwiartowaniu półszlachetne minerały, w tym wypadku agaty, były przez artystę scalane i oddawane na powrót ziemi. Kolekcjonowanie, będące wyrazem pychy i przekonania o własnej supremacji nad światem, ale i sposobem na pozyskanie władzy dzięki akumulacji kapitału, kosztem istniejących zasobów i bytów, podlega w tym miejscu wystawy wyraźnej krytyce.
Podobnie ma się rzecz z wizją początków gatunku ludzkiego, uznawanego w epoce Verne’a, gdy teoria Darwina wciąż była jeszcze nowiną, jako najwyższe, ostateczne ogniwo ewolucji. W książce Verne’a odkryte szczątki praczłowieka, zalegające w najstarszych warstwach, najbliższych środka planety, okazują się przynależeć oczywiście do smukłego białego mężczyzny w typie kaukaskim, co prawda o bujnej czuprynie i wydatnych pazurach, ale w niczym nieprzypominającego człekokształtnej małpy. Odkrywcami są przecież zresztą biali mężczyźni. Kobiet w książce Verne’a jest jak na lekarstwo. I żadna oczywiście nie jest odkrywczynią. Jako antytezę zreprodukowanych na wystawie ilustracji z przedstawieniem ludzkiego przodka, autorstwa francuskiego rysownika Édouarda Riou (ilustratora książki Verne’a), zaprezentowano instalację Kuby Bąkowskiego ze współczesnym wyobrażeniem wymarłego gatunku człowiekowatych istot, które posługują się rurkami do plucia farbą (i wykonywania w ten sposób pierwszych w dziejach malowideł naskalnych). Uderzające jest, jak diametralnie zmieniło się myślenie o początkach cywilizacji w okresie zaledwie stu pięćdziesięciu lat. Do samych początków ludzkiej aktywności nawiązuje jeszcze wspaniała instalacja site specific Agnieszki Kalinowskiej – monumentalna, zajmująca całą salę praca, niczym naturalnej wielkości wyschnięte koryto rzeki przeniesione na chwilę do galerii. W naturalnym środowisku, w mule, jak w glinianym archiwum, odbite są ślady ludzi i zwierząt, z których możemy wnioskować o zwyczajach, sposobie poruszania się i trybie życia naszych pradawnych przodków. Na wystawie rzeka Kalinowskiej dosłownie wysycha na naszych oczach, zmienia się pod wpływem temperatury i wilgotności, konserwując pozostawione podczas przygotowań do wystawy ślady stóp i łap. To chyba najbardziej imponująca praca na tej wystawie – nie tylko pod względem skali, ale dzięki prostocie i sile przekazu.
Nie sposób oczywiście odnieść się do wszystkich wątków i prac na wystawie. Na takim pokazie jedne dzieła przekonują bardziej inne mniej. Szkieletron Stacha Szumskiego, choć wizualnie robi wrażenie, to jego przekaz wydaje mi się przyciężki, chyba jednak zbyt łopatologicznie przestrzegający przed ścinaniem gałęzi, na której się właśnie siedzi. Podobnie prace przywołujące na fali herstorycznego przepisywania historii postaci żeńskich bóstw i archetyp Matki-Ziemi-Karmicielki Agnieszki Brzeżańskiej wydały mi się raczej wątkiem na osobną wystawę, bo ich reprezentacja na tym pokazie wybrzmiewa zbyt skromnie i powierzchownie. Przyznać trzeba, że pojawiły się również prace nieoczywiste, które mnie trochę zaskoczyły, jak realizacje nieco zapomnianej, działającej z boku mainstreamu wrocławskiej artystki Marii Gostylli-Pachuckiej, która specjalizuje się w tkactwie z motywami kwiatowymi. Wybrane do tej wystawy gobeliny odwołują się do pierwszych naskalnych malowideł z Lascaux i akurat świetnie tu pasują.
Wystawę można oglądać jeszcze do 11 czerwca, co bardzo polecam uczynić, bo jest to jedna z najlepszych propozycji, które powstały w BWA Wrocław Główny od czasu Całej Polski.
Tekst: Patrycja SIkora
Zdjęcia: Alicja Kielan, materiały BWA Wrocław