Na początku lipca w galerii Dizajn BWA Wrocław otworzona została wystawa haftów Justyny Kosińskiej: wystawa o kościach KOŚCI @_tkanka_ . Wystawa kontynuuje temat przemijania, mocno zaakcentowany projektem Nasza Śmierć, tym razem jednak odnosi się do śmierci zwierząt. O temacie wystawy oraz samym medium tkaniny artystycznej z Justyną Kosińską rozmawia Agata Kalinowska.

Mam taką perwersyjną potrzebę zacząć ten wywiad od myśli, która nie daje mi spokoju. Osoby, które idą na studia weterynaryjne to bardzo często ludzie kochający zwierzęta. Nie zdają sobie sprawy, że jeśli zaczną praktykę weterynaryjną ogromny procent ich pracy to będzie śmierć – będą usypiać chore zwierzęta na oczach ich właścicieli. Wielu weterynarzy popełnia samobójstwa.
Twoja wystawa w Dizajn BWA Wrocław pokazuje kości wyhaftowane na tkaninach. Są to kości zarówno ludzkie jak i zwierzęce, chociaż same kości wydają się być dość podobne kształtem do siebie, trudne do odróżnienia. Czy ta decyzja, żeby zająć się tematem „odpadów z ciała”, niezauważonej śmierci zwierząt hodowlanych, nie kosztowała cię więcej niż myślałaś? Jest to przecież zmierzenie się ze śmiercią.

Justyna Kosińska: Tak, to prawda. Kości kojarzą się bardzo bezpośrednio ze śmiercią. Ale w trakcie pracy nad haftami dość mocno analizowałam ten temat – tym samym stał się mniej emocjonalny dla mnie, bardziej statystyczny i techniczny. Zależało mi, by tak się stało. Oczywiście na początku procesu było mi znacznie prościej – bo mniej wiedziałam, bardziej emocjonalnie podchodziłam do tematu. Potem, jak to zwykle bywa, gdy zdobywamy kolejne informacje, podejście do meritum się zmienia.
Ja w kościach wyczuwam brak fałszu. Kości są ostateczne. Bardziej mnie to przekonuje niż obietnica życia wiecznego. Kości są czymś, na co całe życie patrzymy, ale nigdy tego nie widzimy. Nasza duchowość patrzy w górę. A ja chcę spojrzeć w dół. W przemianę materii. W ziemię. Kości, które pozostają po produkcji* zwierząt to śmieci, odpady. A ja spróbowałam wydobyć ich piękno, podkreślić rolę kości dla nas, ludzi, przez samą formę haftu – ten wielogodzinny, misterny proces tworzenia. Ale też haftując część z nich złotą, królewską nitką. Bo złoto to nie tylko symbol czegoś doskonałego, pięknego, wzniosłego, ale i symbol ludzkiej chciwości i dążenia do dobrostanu za wszelką cenę. Chciałam pokazać te kościane odpady nie jak śmieci do zmielenia, tylko z pietyzmem. Pięknie.

Wspomniałaś o kolorze złotym i monochromatyczności większości twoich haftów. Kolory mają swoją symbolikę i mam wrażenie, że w twojej pracy ma to ogromne znaczenie. Opowiesz o tym coś więcej?

Cenię minimalizm. Lubię ograniczać środki wyrazu do minimum, bo uważam, że mniej –to więcej. Mocniej i klarowniej. W przypadku KOŚCI także się do tego zastosowałam. Prostota formy i koloru w tym cyklu była wręcz koniecznością. Czerń, biel, czerwień. Zielony aksamit. Złota nić. Nici metalizowane zresztą bardzo lubię, choć nie są łatwe w pracy. Wykorzystanie ich przy KOŚCIACH, jak już wspomniałam, miało także spore uzasadnienie. Ja to tak właśnie widzę – jak w przypowieści o Midasie. To, czego pragniemy, jest naszym przekleństwem i coraz węższy staje się kanał ucieczki pomiędzy zgromadzonymi pięknymi utensyliami… No i w tym bałaganie trudno zauważyć najlepsze artefakty.
Czerń i biel to tzw. niekolory. Ale ten czarny kolor – niekolor jest wg mnie niezwykle bogaty. Nie ma jednego odcienia. Podobnie jest z bielą. Poza tym czarne płótno chłonie światło. Z kolei czarna nić przez nadanie jej różnych kierunków nagle je wydobywa, staje się bardzo plastyczna. Takie combo mnie bardzo pociąga.
W tym wszystkim są dwie czerwone prace: Cel i Powłoka. One bardzo nadają kierunek zwiedzającym. Cel to po prostu wyhaftowana na „królewskim”, czerwonym aksamicie, równo ucięta wołowa, zdrowa kość. Atrybut świeżej sztuki mięsa. Mocno nas do siebie ciągnie.
Powłoka to także monochromatyczna praca – świeże mięso, krew, skóra, błony, powięzi. Mięśnie. Tak, to jest dla mnie chyba najbardziej odpychające w konsumpcji mięsa – jedzenie mięśni innej istoty.

Czy medium ma znaczenie? Miękkość tkanin i twardość kości, ale też misterna struktura ulokowanego w ich wnętrzu szpiku. Być może te dwie historie mają ze sobą więcej wspólnego niż nam się na pierwszy rzut oka wydaje. W czołówce serialu „Westworld” widzimy, jak drukarka 3D drukuje człowieka – tam też pojawia się misterium stworzenia, którego narzędziem są nitki materii. Zastanawiałaś się nad tym?

Bardzo chciałam, by sama forma haftów przygotowanych w dużej skali – ten skomplikowany i niezwykle długotrwały, czasem monotonny proces twórczy – był jakimś punktem wyjścia do rozmyślań nad naturą stworzenia. I nad naturą zniszczenia. Kości są piękne. Są mocne. Są skomplikowane, a jednocześnie takie proste. Kości tworzą rusztowania, dzięki którym rosną organizmy.
Lubię też ten moment, gdy moje prace stają się organiczne i abstrakcyjne. Zmieniają się w zależności od kąta patrzenia. Stają się mięsiste, wieloznaczne. Gdzieś przestaje być widoczna nitka, zaczyna się proces wyłaniania nieoczywistej formy. To rzeczywiście jest zbliżone do postrzegania kości – ich struktura jest fascynująca, abstrakcyjna a jednocześnie taka naturalna.

W rozmowie z Maćkiem Przestalskim w audycji Radia Wrocław Kultura mówiłaś, że gy wyszywasz, to też medytujesz. Powtarzalność pewnych ruchów, skupienie, brak miejsca w głowie na natrętne zajmowanie się problemami codzienności – czy proces wyszywania ma dla ciebie znaczenie sam w sobie?

Na pewno. Gdy haftuję totalnie odpływam. Potrafię „obudzić się” kilka godzin później. Zdrętwiała, muszę chwilę poczekać zanim mój wzrok przyzwyczai się do innej perspektywy. Haftując w zasadzie patrzę cały czas w jeden punkt, to bardzo pomaga skupić myśli, w sumie nie da się inaczej pracować. Czasem staram się nie myśleć, nie analizować, spowodować, by myśli przeze mnie przepływały – jak w prawdziwej medytacji – ale to bardzo trudne. Często wyłączam telefon. Gdy nie mogę się dostatecznie skupić – słucham audiobooków. Choć najbardziej lubię pracę w ciszy.

Czy wyszywanie może być pewną filozofią życia? Nie praca z animacją ani grafika użytkowa – wymagająca siedzenia przed monitorem – ale stara, poczciwa, związana z tradycją matriarchalną analogowa czynność wyszywania.

Mam taką teorię, że praca nad haftami, cały ten proces, jest czymś stałym, konkretnym, że zyskuję dzięki niemu obietnicę zatrzymania czasu. Nie kradnę go sobie, nie marnotrawię, jak zdarza mi się to odczuwać gdy np. oglądam jakiś kolejny, „przełomowy” serial. Haft ma swój początek i swój koniec. To jest wspaniałe misterium. No i daje mi w jakimś stopniu obietnicę, tę słynną obietnicę: że coś „po mnie” pozostanie. A to już całkiem sporo, gdy trzeba się niemal codziennie mierzyć z kruchością świata i własnego czasu.
Kiedy patrzę na twoje wielkoformatowe prace: Zwycięzcę i Opiekuna – pracę przedstawiającą szkielet złożony z wielu kości – trochę przypominają mi się kościelne pochody ze sztandarami wyszywanymi na tkaninach. Pamiętam, jaki wzbudzały we mnie respekt, jaki miały zapach i jak bałam się ich dotknąć – zresztą nie można było tego robić. Nie znam twojego backgroundu, ale mam poczucie, że te gigantyczne hafty mają u ciebie jakąś taką zeświecczoną więź z tamtym światem, który zna każdy, kto obchodził święta religijne w obrządku katolickim.

Opowiesz coś więcej o tych dwóch pracach? One chyba powstawały gdzieś przy końcu przygotowań do wystawy, w jakimś szaleńczym tempie.

Tak, Zwycięzca i Opiekun to prace duże, mocne, ale tak miało być, chciałam zagrać ich skalą. Pochodzę z mało religijnej rodziny, ja sama jestem osobą niewierzącą. Także dlatego, że jestem dość racjonalna i mimo upływu lat nie pojmuję wciąż, dlaczego to duchowni tłumaczą nam życie. Nie klei mi się to kompletnie. Ale tak, rzeczywiście, pewne postawy mamy wkodowane, to przygnębiające. Nie wspominając o patriarchacie. W kwestii zwierząt – pamiętam, że już jako dziecko zastanawiałam się wielokrotnie, co się dzieje z tymi wszystkimi ptakami, owadami, ssakami po śmierci? Co z ich duszami? No właśnie, co? Otóż chyba nic. Po prostu nie mają znaczenia. Można je traktować jako elementy naszej kultury, które nie mają tożsamości istoty. A to daje przyzwolenie na ich masowe wybijanie. Dlatego Zwycięzca jest istotą ludzką. Mroczną, potężną, władczą. Ale jest już tak obłowiony sukcesem że zaczyna się mu mieszać – co jeszcze jest nim a co już nie, co jeszcze można pochłonąć a czego lepiej nie dotykać. Postanowiłyśmy z Adrianą Prodeus, kuratorką KOŚCI, powiesić go na samym wejściu. Niech to on zaprasza na wystawę.
Opiekun zaś jest szkieletem złożonym z kości wielu różnych gatunków. Bo my naprawdę mamy bardzo podobne kości. Więc w sferze symbolicznej to także dosyć mocna praca. Opiekun wisi w oknie galerii Dizajn, można go zobaczyć z ulicy. I jestem przekonana, że gros osób przechodzących ulicą po pierwsze go nie zauważa, a jeśli już, to nie zwróci uwagi, że to nie jest klasyczny ludzki szkielet. To fascynujące.

Jak zmieniłaś dla siebie medium tkaniny artystycznej? Jakie decyzje podejmujesz, żeby móc później powiedzieć, że traktujesz je malarsko?

W wyborze kolejnego tematu haftu muszę być stuprocentowo pewna, że chcę go robić. Nie mogę sobie pozwolić w połowie pracy na rezygnację lub totalną zmianę kierunku. Może dwa razy zdarzyło mi się przerwać dość zaawansowany już haft, ale te prace są, czekają. Wrócę do nich w odpowiednim momencie.
Decyzje nad kolejnymi cyklami czy poszczególnymi pracami dojrzewają we mnie dość długo, ale jak już wcześniej powiedziałam, mam sporo czasu na skupienie i przemyślenie wszystkiego. Gdy pomysł zaczyna się rwać, znikać – odrzucam go. Czekam na inny. Ale gdy rezonuje we mnie i wręcz go „widzę” – dopieszczam temat i często dosłownie fizycznie nie mogę się doczekać, aż zacznę kolejną pracę. Brzmi to trywialnie, ale ja serio tęsknię za tymi przyszłymi haftami! Tak jak za wakacjami w ukochanym miejscu. Oczywiście gdy już zacznę, to pierwsze dni pod nosem zrzędzę, że znowu tyle czasu nad nim muszę siedzieć, jak kretynka. Zamiast wymyślić coś szybszego w formie. Bardziej nadającego się do współczesnego pędu medialnego. A nie takiej nudy. No ale jest jak jest. Finalnie jestem w zasadzie zawsze zadowolona. Kurczę, jak tak o tym myślę, to świetne i nieczęste uczucie – być szczerze zadowolonym z tego, co się zrobiło.
A co do traktowania moich haftów malarsko – sama nie wiem. Prace po skończeniu nabijam na krosna i to na pewno łączy mnie z tradycyjnym malarstwem. Ale haft jest dla mnie czymś więcej. Jest zdecydowanie autonomiczną formą sztuki, czymś balansującym pomiędzy rzeźbą, rysunkiem czy malarstwem. Napięte płótno, na którym wyhaftowana nić zmienia kierunki, a tym samym powoduje, że padające na nią światło wydobywa z niej różne znaczenia, treści, daje niezwykły finalny efekt. I nie jest on wcale oczywisty.

* słowo produkcja zostało tu użyte celowo

Justyna Kosińska / @_tkanka_– urodzona w Warszawie. Ukończyła warszawską Akademię Sztuk Pięknych na Wydziale Grafiki. Jej prace były prezentowane na wystawach m.in. w Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN, Galerii Hos, Pracowni Wschodniej. Współzałożycielka studia graficznego Temperówka, nagradzana projektantka płyt, plakatów i książek. W swoich pracach zrównuje ciała ludzi, zwierząt i roślin. Fascynuje ją precyzja działania ostrym narzędziem, moment, gdy ręczny haft przyjmuje wieloznaczną formę. Ważny jest dla niej sam proces. Kosińska redukuje swój wizualny język, jednocześnie go wzmacniając. Na gładkich, monochromatycznych tłach umieszcza wzór tej samej barwy albo wyszyty metalizowaną srebrną lub złotą nicią. Jest czuła na zmiany w środowisku, sprzeciwia się niepohamowanej eksploatacji zwierząt, rejestruje wymieranie gatunków. Czuje się kontynuatorką wielowiekowej praktyki haftu, lecz posługuje się nim malarsko jako współczesna artystka.

Tekst: Agata Kalinowska

Zdjęcia: Alicja Kielan, dzięki uprzejmości BWA Wrocław